cze
12
2007
Legenda Farnidu
Author: Magdalena JanczewskaFragment powieści fantasy: ‚Legenda Farnidu’
Lena czuła się tak obolała, że zaczęła pochlipywać cichutko pod nosem. Twarz miała spuchniętą od uderzenia, stopy poranione od długiego marszu w szmacianych butach, dodatkowo mięśnie nie przyzwyczajone do tak długich wędrówek odmawiały jej posłuszeństwa. W gardle czuła suche drapanie, a płacz tylko pogarszał jej stan. Ale nie była wstanie się opanować, tak bardzo ją bolało…
Nie rycz głupia!- usłyszała ten sam dziewczęcy głos.- Tylko sobie zaszkodzisz. Dodatkowo się odwadniasz.
Słowa dziewczyny nasiliły tylko łkania Leny.
Obiecuję ci, że będziesz mieć większe powody do płaczu niż kilka siniaków- ciągnęła szorstko.- Daj spokój…- głos dziewczyny nabrał cieplejszej barwy- Jesteś całkiem nie brzydka. Może wezmą cię do pracy w dworze… Wiesz jaka wtedy byłaby z ciebie szczęściara!
Nie chcę… – łkała Lena- Nie pójdę do żadnej pracy… Nie mają prawa…
O cholera, wariatka! Pomylona! Jeszcze tego brakowało! –Dziewczyna patrzyła z niesmakiem na Lenę.- Słuchaj, jeżeli dalej będziesz pleść te głupoty to dadzą cię do takiej pracy, że miesiąca nie przetrwasz… Eeee, – machnęła ręką- a co mnie to obchodzi.- Wzruszyła obojętnie ramionami i nie odezwała się więcej ani słowem.
W nocy Lena nie czuła chłodu ani twardej ziemi, usnęła jak tylko rozbili obóz, było jej wszystko jedno gdzie leży i jak wygląda, najważniejsze że mogła odpłynąć w nieświadomość, nie czuć. Następnego dnia myślała, że nie będzie wstanie zrobić jednego kroku, każdy ruch sprawiał jej fizyczny ból, zmarznięte po nocy, zesztywniałe kończyny odmawiały posłuszeństwa. Jednak wkrótce przekonała się, że granice ludzkiej wytrzymałości są dużo większe i bardziej elastyczne niż sądziła. Pod wieczór dnia następnego dotarli na ziemie, których zwierzchnikiem był właściciel orszaku, a teraz także jej samej.
Ogromny prostokątny, rozciągnięty budynek mieszkalny przypominał jej długi wijący się rękaw. Stał na uboczu, okolony ścianą kwiatów i zieleni. Niski, nie wystawał poza żywopłot, który chronił go przed ciekawskimi gapiami. Poza ogrodem znajdowały się liczne porozsypywane chaotycznie budowle należące do innych średniaków bądź mieszkańców stanu wolnego pracujących na tych ziemiach. Ukryte za drzewami, by nie razić swą brzydotą, stały baraki, w których tłoczyli się poddani w godzinach wolnych od pracy.
Pierwszą rzeczą, którą Lena zobaczyła po przybyciu na miejsce były nie baraki, lecz dom Trebita, który schwytał ją w lesie. Jako podarunek z podróży dla konkubiny Średniaka Trebita, musiała zostać przygotowana na stawienie się przed obliczem Jaśnie Pani Marlertty. Potwierdziły się słowa dziewczyny o imieniu Nita, z którą rozmawiała w trakcie wędrówki, była szczęściarą, o czym wkrótce osobiście się przekonała. Pracując w polu miałaby nikłe szanse przeżycia jako ktoś, kto od urodzenia nie był przyzwyczajony do takiego wysiłku fizycznego. Okazało się, że i tym razem opatrzność nad nią czuwała, jak twierdziła Nita, która posmakowała najpierw niedoli życia w barakach, a później została przeniesiona do lżejszej pracy w domu Trebita.
Lena została dosłownie wyszorowana od stóp do głów, w sposób, który raczej przypominał czyszczenie bydła niż kąpiel, po czym odziana w starą sukienkę zawijaną na ciele jak prześcieradło i przepasaną kawałkiem sznurka w określonej barwie. Lena nosiła pasek koloru czerwonego, co oznaczało osobistego niewolnika, była to wysoka ranga służącego mającego bezpośrednią styczność ze swoim właścicielem. Nita była zaledwie pomocą kuchenną, a zatem miała nad sobą innych niewolników wyższych rangą od niej, co wiązało się z wykonywaniem poleceń i cięższej pracy, którą zwalało się na służbę o najmniej znaczącej barwie. Pomimo to dziewczyna była i tak wniebowzięta, że może być popychadłem w posiadłości Pana niż zwykłym robotnikiem poza sferą mieszkalną ludzi wolnych. Poza tym kręgiem nie czekało na wieśniaka nic, poza śmiercią z wycieńczenia.
Zanim Lena trafiła przed oblicze Pani Marletty została pouczona przez Nitę jak powinna się zachować. Lena nie wiedziała dlaczego Nita od pierwszego spotkania dawała jej rady i otaczała swoją opieką, ale była pewna, że gdyby nie jej wskazówki nie przeżyłaby pierwszego dnia na miejscu.
Ej ty, Lena- Nita cichutko wołała ją zza drzwi prowadzących do kuchni.- Chodź tu!
Lena zdezorientowana, w ‘nowym’ ubraniu, poszła za jedyną znaną jej twarzą w tym otoczeniu. Za dużymi wahadłowymi drzwiami znajdowało się olbrzymie pomieszczenie, w którym uwijało się jak w ukropie z pięćdziesiąt osób. Natłok osób i zajęć sprawiał wrażenie chaosu, lecz tylko pozornie, każda osoba znała swoje miejsce i zadania. W środku unosiły się przeróżne zapachy, kilkanaście osób naraz wykrzykiwało polecenia manewrując pomiędzy gigantycznymi samowarami, do których co chwila dokładano przeróżne potrawy. Widok był tak dziwaczny, że w pierwszej chwili Lena zapomniała gdzie i po co weszła. Zaraz poczuła jak Nita ciągnie ją za rękaw w stronę małej wnęki za stertą mis, talerzy i innych kuchennych narzędzi.
Z ciebie to dopiero dziwadło!- Nita wydawała się ubawiona miną Leny.- Nigdy kuchni nie widziałaś czy co? W tobie jest coś … innego…-Nie doczekała się odpowiedzi więc ciągnęła dalej.- Niedługo zaprowadzą cię na pokoje, do obecnej faworyty Trebita, postaraj się zachowywać inaczej niż zawsze. Nie gap się na nią, klęcz na podłodze i pod żadnym pozorem się nie odzywaj! Nie wiem czy zrozumiałaś choć część z tego co ci mówię, ale jeżeli masz odrobinę rozumu to może zostaniesz przyjęta.- Wypchnęła ją z komórki.- A teraz rusz się, bo ci na górze cierpliwością nie grzeszą.
Lena niepewnie poszła we wskazanym kierunku, ostatni raz obejrzała się za siebie, ale Nita już na nią nie patrzyła, obciągała właśnie skórę z jakiegoś małego futrzanego zwierzęcia. Z odrazą odwróciła głowę i pchnęła wahadłowe drzwi. Jak tylko znalazła się w przestronnym, zimnym, marmurowym korytarzu poczuła pacnięcie w głowę. Potem zobaczyła starszą od siebie kobietę z identyczną harfą, która mamrotała wściekle coś pod nosem. Pociągnęła ją za ramię po schodach na jedyne piętro jakie było w tym domu, który w przeciwieństwie do zamku był rozbudowany poziomo a nie pionowo. W biegu przez marmurowe korytarze wymalowane freskami migały jej przeróżne kolory i scenki, których nie była wstanie zidentyfikować w tym szaleńczym pędzie. Zatrzymały się zasapane dopiero za którymś z kolei zakrętem ciężko łapiąc oddech przed szklanymi drzwiami. Dopiero teraz Lena poczuła tremę w żołądku i ciarki strachu biegnące wzdłuż kręgosłupa. Zanim zdążyła się zastanowić nad tym jak ma się zachować drzwi rozsunęły się gwałtownie na hasło wypowiedziane przez kobietę stojącą obok. Służąca pchnęła ją do środka, drzwi zamknęły się za nią. Została sama w pomieszczeniu z przepiękną kobietą, którą widziała w orszaku i znienawidzonym Trebitem. Kątem oka zdążyła tylko pochwycić przepięknie rzeźbione meble, na których razem siedziała para równie zachwycająca co odpychająca ze względu na swoją podłość. Instynkt zachowawczy włączył się natychmiast. Lena padła na kolana, czołem prawie dotykając najbardziej miękkiego dywanu jaki zdarzyło się jej mieć pod nogami od czasu …
Co powiesz na mój nowy podarek?- Zapytał głosem, w którym wyraźnie brzmiała pycha i głęboka świadomość własnej hojności.
Usłyszała szelest poruszającego się materiału, domyśliła się, że kobieta zbliża się do niej.
Wstań- powiedziała rozkazującym tonem.- Lena posłusznie, na drżących nogach podniosła się lekko przygarbiona wlepiając wzrok w podłogę, zgodnie z nakazami Nity.- Wygląda na zdrową, choć urodziwa nie jest…- z niechęcią przyznała Marletta.- Ale skoro to podarunek od ciebie mój Panie- zaszczebiotała zmysłowo- to oczywiście jestem nim zachwycona.
Jeżeli ci się nie podoba- zaczął lekko urażony- to oddam ją komu innemu.
Ależ skąd!- przymilnie oponowała.- Będzie doskonałym kontrastem dla mojej urody, a zatem podkreśli twój nienaganny gust mój Panie. Zawsze podziwiałam Twój umysł stratega Trebicie!- Lena mogłaby przysiąc, że słyszy jak jej rzęsy trzepocą wokół tych bezbiałkowych gałek!
To mi się właśnie w tobie podoba, właściwa ocena sytuacji i absolutny brak skromności- roześmiał się zadowolony z komplementów.- A to mi przypomina, że jeszcze mi nie podziękowałaś za prezent…- zniżył głos.- Wynocha!- usłyszała zniecierpliwiony wrzask Trebita.
Szybko wycofała się w stronę drzwi modląc się w duchu żeby tylko się otworzyły. Z ulgą oparła się o zimny marmur po drugiej stronie. Nogi miała jak z waty. I to ma być opatrzność losu?! Długo tu nie wytrzyma, musi się wydostać z tego raju dla poddanych! Rozejrzała się po korytarzu, nie było tu okien, jedynie sztuczne oświetlenie z lamp umieszczonych w ścianach. Na olbrzymich białych płytach wymalowane były naturalnej wielkości postacie łudząco podobne do gbura, który zapewne właśnie odbierał wyrazy wdzięczności od ‘słodkiej’ Marletty. Freski na ścianach nie wyglądały ani odrobinę przychylniej niż sam Trebit. Z reguły przedstawiały postawnych mężczyzn w tle malowniczej posiadłości, zwycięskiej armii lub bijących pokłony poddanych. Zero oryginalności, pomyślała z ironią, czy wszyscy faceci muszą mieć kompleks wielkości? Czarny humor był lepszy niż czarna rozpacz, pomagał jej wytrwać przy zdrowych zmysłach. Usiadła na zimnych płytach i zaczęła się zastanawiać jak wydostać się z tego molochu. Nie minęło pół godziny a drzwi rozsunęły się na nowo, amory skończone! Lena padła na kolana skulona przy ścianie. Trebit spojrzał tylko na nią i roześmiał się głośno.
Prawdziwy kontrast!- powiedział do siebie rozbawiony i odszedł.
Po chwili w tym miejscu pojawiła się Marletta ostro nawołując ją do środka.
Przez ciebie mogłam narazić się na nieprzyjemności- mówiła z jadem w głosie.- Przez następne czterdzieści dni zamienisz tą szarfę na brązową! Jak przeżyjesz- dodała lekkim tonem- to możesz mnie błagać o przeniesienie. Teraz zejdź mi z oczu- mówiła zwyczajnym tonem jakby właśnie decydowała co zje na obiad a nie o ludzkim losie.
Lena z zadowoleniem przyjęła obrót wydarzeń, wszędzie lepiej niż w pobliżu tej kreatury! Wolność i swoboda, cieszyła się w duchu. Z daleka od tej przebiegłej wampirzycy miała szansę na ucieczkę. Ruszyła pędem na poszukiwanie Nity. Wpadła z uśmiechem na twarzy do kuchni, rozbieganym wzrokiem szukając dziewczyny. Nity jednak nie było, zamiast niej spotkała wzrokiem rozgniewane spojrzenie kobiety, która doprowadziła ją do Marletty, teraz pokazywała ją palcem dla blond draba z brązową przepaską w pasie. Znowu to samo! Przekazują ją sobie z rąk do rąk jak zabawkę! Chudy ale tęgi mężczyzna podszedł do niej i wręczył identyczną przepaskę jaką sam nosił. Patrzył na nią wyczekująco, zrozumiała, że powinna ją sobie obwiązać w pasie. Była zaskoczona tym łagodnym traktowaniem, jak dotąd wszyscy nią szarpali, a on spokojnie stał i czekał aż sobie poradzi z paskiem. Później powiedział zmęczonym głosem- Chodźmy.
W połowie drogi do baraków, za okręgiem mieszkalnym odezwał się do niej z zatroskaniem w głosie- I po co ci to było dziewczyno? Spójrz na siebie, jak myślisz ile czasu minie zanim stracisz siły albo zachorujesz?
– Niewiele czasu minie- Lena czuła, że musi spróbować zaufać mu- bo nie zamierzam tu zostać.
Ku jej zdumieniu mężczyzna nie wykazał większego zainteresowania jej słowami, zachowywał się jakby właśnie gawędzili o pogodzie.
Nie ty pierwsza i pewnie nie ostatnia. Może to i lepiej…- zadumał się na chwilę- Przynajmniej nie będziesz długo cierpieć.
Te słowa zgasiły niedawną radość. Te spokojne stwierdzenie zmroziło ją bardziej niż jakiekolwiek krzyki. Z każdym krokiem miała coraz gorsze przeczucia.
Dlaczego?- zapytała zaniepokojona.- Dlaczego nie można stąd uciec?
Mężczyzna spojrzał na nią swoimi wszechwiedzącymi, smutnymi oczami- Uciec można, ale po co i dokąd?
Przez ostatnie tygodnie żyłam w lesie- odpowiedziała buntowniczo- wśród ludu Lisze.
Ludzi Lisze nie obchodzi nasz los, podobnie jak skrzydlatych, lepiej nie opowiadaj takich rzeczy głośno bo komuś może się to nie spodobać. Zapamiętaj, tutaj nikt nie lubi tych od kryształu.
Lena ze strachem dotknęła lekkiego wybrzuszenia na klatce. Nie rozumiała dlaczego Ludy Lisze były tu traktowane na równi ze skrzydlatymi. Szli teraz przez mały park, który zasłaniał widok rozpościerający się za nim. Na sporej wielkości polanie znajdowały się okrągłe baraki z przezroczystego budulca. Dookoła panował porządek i ład. Była zaskoczona tą higieną i czystością, wyobrażała sobie raczej jakiś kołchoz. Teraz kopuły były puste, wewnątrz znajdowały się poukładane wkoło posłania, a pomiędzy nimi okrągły stół. To było całe umeblowanie mieszkalnego baraku.
Twoje miejsce jest tutaj- wskazał jedną z kopuł.- Po pracy zajmiesz wolne posłanie…
Wszedł do środka, na ziemi leżała kobieta, wyglądała bardzo młodo i bardzo staro jednocześnie. Twarz miała popękaną i pomarszczoną od nadmiaru słońca, była tak strasznie wychudzona, że kości policzkowe i żebra odznaczały się rażąco na jej skórze. Leżała z wyrazem cierpienia na twarzy cichutko pojękując.
Witaj Huna, jak sobie radzisz?- mężczyzna przyklęknął obok i delikatnie ujął jej dłoń. Spojrzała na niego nieprzytomnymi z bólu oczyma.- Już niedługo. Nie martw się, już niewiele czasu zostało.
Kobieta nic nie odpowiedziała, mężczyzna wyprowadził Lenę na zewnątrz- Zajmiesz jej posłanie, powinno być wolne do wieczora- powiedział twardym głosem.- Czas wracać do pracy.- Ruszył przed siebie.
Lena stała w miejscu i patrzyła z niedowierzaniem na jego plecy. Nie mogła tu być, nie chciała zajmować miejsca tej kobiety. To jakiś obłęd!
Pospiesz się, masz dużo do zrobienia do zachodu!
Pobiegła za nim nic nie rozumiejąc. Przeszli przez las, w którym mijali grupy ludzi pracujących przy wyrębie drzew, nadzorowanych przez Średniaków niskiego pochodzenia.
-Ty będziesz pracować na polu- wyjaśnił mężczyzna.- Nic więcej nie mogę dla ciebie zrobić.- Poprowadził ją wzdłuż gęsto obsianego roślinnością pola, gdzie jeden przy drugim przygarbieni przy ziemi pracowali mężczyźni, kobiety i dzieci. -Dziś będziesz zbierać owoce gubiny.– Wręczył jej podłużne urządzenie przypominające sekator i wskazał krzaki, przy których nikt aktualnie nie pracował.- Powodzenia- powiedział i odszedł.
Słońce paliło niemiłosiernie więc nie zastanawiając się długo, weszła w skąpy cień jaki dawały rozłożyste, wysokie krzewy. Na lewo od niej, jakiś chłopczyk sprytnie ucinał owalne, czarne owoce i wrzucał do prawie pełnego worka.
Cześć- zagadnęła wesoło.
Chłopiec spojrzał na nią podejrzliwie i powiedział niepewnie- Ty nie jesteś z naszego obozu?
Obozu?
Nie mieszkasz z nami?- zapytał jeszcze raz.
Nie wiem.. jestem nowa- uśmiechnęła się przyjaźnie.
Nie wolno rozmawiać z ludźmi z innych obozów- wyjaśnił rzeczowo.- A gdzie są twoje worki?- zapytał marszcząc brwi.
Jeszcze nie zaczęłam zbierać- wzruszyła ramionami.
To lepiej się pospiesz bo nie zdążysz na jedzenie i zostaniesz tu sama po ciemku…- nagle spłoszył się i znikł w gęstych alejkach owocowych krzaków.
Niechętnie podniosła jeden z pustych worków i zaczęła odcinać kłujące łodyżki owoców- Auu- jęknęła pod nosem.- To nie będzie taka prosta sprawa- mamrotała do siebie walcząc z kłującym krzakiem.- Wieczorem to mnie tu nie będzie – powtarzała sobie z impetem wrzucając owoce do przepastnego wora.
Niebo nabrało barwy ciemnej pomarańczy a ona czuła się jakby ktoś jej wszystkie kości porachował, otarła pot z czoła. Była wykończona! Teraz na pewno niczym nie różni się od zwykłej chłopki, spojrzała na swoje poszarpane kolcami ubranie, teraz brudne od czarnego soku i podrapane dłonie. Obraz nędzy i rozpaczy. Ale trzeba przyznać, że odwaliła kawał dobrej roboty, miała prawie 2/3 worka, zasłużyła na porządny posiłek i kąpiel, choćby w rzece. Z głośnym stęknięciem dźwignęła się na nogi, czas się stąd zbierać. Powlokła się w kierunku obozu, ciągnąc za sobą ciężki worek. Dotarła w sam raz na zbiórkę. W długich kolejkach cierpliwie czekali zmęczeni ludzie, trzymając po dwa a nawet trzy pełne wory w rękach. Im bardziej zbliżała się do początku wężyka tym większą tremę czuła. To idiotyczne, zupełnie jak w szkole przed egzaminem. Może miała parę owoców mniej ale jest początkująca. Co ja w ogóle wygaduję?! Wynoszę się wieczorem. Postąpiła krok do przodu i wręczyła worek Średniakowi, który przerzucał je na wozy z zaprzężonymi dziwacznymi zwierzętami, które widziała uprzednio przy orszaku Trebita.
W tym worku jest za mało, podaj drugi- zirytowany głos przywoływał ją do rzeczywistości.
Nie mam drugiego worka- odpowiedziała hardo patrząc mu prosto w oczy.
Nawet nie zaszczycił ją spojrzeniem, tylko machnął ręką na wieśniaka z czarnym pasem. Ten podszedł do niej i bezceremonialnie wypchnął z kolejki i powlókł w kierunku pola, z którego właśnie wróciła.
Hej, poczekaj, sama potrafię chodzić!- wyszarpnęła się z uścisku.
Dopóki nie napełnisz drugiego worka nie wracaj! Jeszcze raz nie wyrobisz normy a sam połamię ci ręce, zrozumiałaś?- przybliżył wściekłą twarz tak, że omal nie stykali się nosami.
Ale …dlaczego..?- zapytała przestraszona, odruchowo cofając się do tyłu.
Nie pozwolę żeby w moim obozie ludzie umierali z głodu przez delikatną służącą, która nie ma na tyle rozumu żeby utrzymać się na dworze. Przez ciebie będziemy mieć zaniżona normę dzienną.- Rzucił jej wściekłe spojrzenie, splunął pod nogi i odszedł szybkim krokiem.
Powinna się cieszyć, że zostawili ją w spokoju, a chciało się jej płakać, jak małemu dzieciakowi, który ma już kompletnie dość dostawania po uszach zupełnie nie wiedząc za co. Przez chwilę stała walcząc z przemożnym pragnieniem położenia się na ziemi tu gdzie stała i płakania do rana. Strach okazał się silniejszy, ze łzami w oczach weszła pomiędzy znajome krzewy.
Uspokój się Lena!- mówiła do siebie.- Myśl racjonalnie! Przecież nie jesteś głupia, tylko się skup! Nikt nie pilnuje tutaj niczego… Bo i po co? W lesie są Brynoci i nie wiadomo co jeszcze czai się w ciemności… To beznadziejne.
Usiadła na ziemi i schowała twarz w dłoniach. Tak przyjemnie było nie myśleć, nic nie robić, nie czuć… Ocknęła się nagle ożywiona nową myślą, miała przecież kamień Farnidu, to on ją tu sprowadził i on trzymał ją przy życiu z sobie tylko znanych względów. Jest szansa, że obroni ją, że poprowadzi…. ale jest też szansa, że to zwykła skałka i jedna wielka bujda wymyślona przez zabobonnych Ludzi Lasu. Westchnęła ciężko, chyba nie miała wielkiego wyboru, raczej nie pójdzie do dworu i nie poprosi o wezwanie taksówki do domu, bo już się jej znudziło zbieranie owoców. Przez chwilę ironiczny uśmiech wykrzywił jej usta, a może zwariowała i to wszystko działo się tylko w jej głowie, a biedny wujek siedzi gdzieś przy jej łóżku w szpitalu i stara się dobudzić ją ze śpiączki. Jeżeli to sen, to ból jest aż nadto realistyczny, pomyślała ruszając w kierunku ciemnego lasu. Z drugiej strony, nie można umrzeć w śnie więc nie ma się czego bać.
To tylko sen- mamrotała pod nosem wchodząc do ciemnego lasu poza obrębem posiadłości Trebita. Zęby szczękały jej ze strachu.
Lena przezornie tym razem zatopiła się głęboko w gęstą puszczę, miała nadzieję, że może natknie się na kogoś z Ludu Lisze. Poza tym wydawało się jej, że nie była tak łatwym celem jak na otwartej, jasnej drodze. Starała się stąpać cicho, nie przydeptując żadnych gałązek. Z rękoma wyciągniętymi przed siebie posuwała się wolno jak ślepiec badający teren. Widziała niewyraźne kształty i tylko te bardzo blisko niej, ale to nie wzrok był najgorszym problemem. Momentami marzyła o tym żeby ogłuchnąć. Na każdy podejrzany dźwięk przystawała nieruchomo i nasłuchiwała z sercem w gardle. Nie wiedziała czy to ona czy może coś innego jeszcze porusza się po lesie. Za każdym razem zmuszała się, żeby zrobić kolejny krok naprzód, jak wydawało się jej po wieczności wytężonego wysłuchiwania nieruchomo. Zawsze istniała szansa, że jej serce nie wytrzyma kolejnego stresu i padnie tu na zawał, pocieszała się w myślach. Muszę wyłączyć wyobraźnię inaczej zwariuję zanim zrobi się widno! Przyspieszyła kroku nie zwracając uwagi na hałas, który robi. Gałęzie uderzały ją po twarzy, co chwila potykała się i z trudem łapała równowagę. Już mi wszystko jedno, myślała zadyszana podnosząc się kolejny raz z poobijanych już kolan. Wszystko jedno…
Nie usłyszała kiedy się zbliżał, sama robiła zbyt dużo hałasu i była zbyt zmęczona żeby wypatrywać w ciemnościach poruszających się kształtów. Zobaczyła go kiedy było już za późno. Olbrzymi biały zwierz, na oko niedźwiedź, ale w tym świecie nic nie było takie jak powinno być, a już na pewno nie zwyczajne. Włochaty, nadnaturalnie wielki czworonóg stał na wprost niej i gapił się czujnie. Był zaledwie o trzy kroki od niej. Lena stała jak posąg, wiedziała, że gdyby to był niedźwiedź to nie powinna uciekać, ale to mogło być dosłownie wszystko. Stała sparaliżowana ze strachu, wpatrywała się w olbrzymie brązowe oczy na wprost i czuła, że powoli strach z niej spływa, odchodzi. Przez głowę przemknęła jej szalona myśl, że tak muszą się czuć skazańcy tuż przed śmiercią, spokojni, pogodzeni z losem. Ale coś się tu nie zgadzało. To trwało zdecydowanie za długo, biały niedźwiedź spokojnym, mądrym wzrokiem, tylko to określenie wydawało się jej właściwe, wpatrywał się w nią jakby poddawał ją hipnozie. Lena zupełnie irracjonalnie w stosunku do sytuacji poczuła się bezpieczna, jakby ktoś otoczył ją ciepłą kołderką i obiecał, że odtąd nie musi się o nic martwić. Pomimo braku strachu, jej umysł wydawał się pracować normalnie, jeżeli to jakaś dziwna sugestia to dlaczego nadal analizowała wszystko rozsądnie.
Nagle niedźwiedź odwrócił się na ciężkich łapach i poczłapał wolno przed siebie. Poczuła pustkę i znajome ukłucie paniki, nie zostawiaj mnie, pomyślała rozpaczliwie. Co ja gadam? Zwariowałam! Przecież to drapieżny, groźny stwór, jednym ruchem może rozszarpać mnie na strzępy. Jeżeli ta hipnoza to sposób na wabienie ofiar, na doprowadzenie gdzieś… Rzuciła nerwowe spojrzenie przed siebie, biały kształt jakby w odpowiedzi zatrzymał się i obejrzał za siebie, mruknął jakby zniecierpliwiony poganiając ją. Rozejrzała się wkoło, za nic w świecie nie zostanie tu sama, miała wrażenie, że ten las ma oczy i obserwuje każdy jej krok. Zrobiła na próbę krok do przodu, zalała ją nowa fala ciepła wokół serca. To lepsze niż tabletki uspokajające, mruknęła do siebie pod nosem. Pierwszy raz od bardzo dawna poczuła się bezpiecznie jak w domu. Jeżeli ten zwierz planował ją zjeść albo zabić to i tak nie miała na to wpływu. Z każdym krokiem jej nieufność topniała coraz bardziej, miała wrażenie, że ten niemy przewodnik dostosowywał się do jej tempa i możliwości, zatrzymywał się ilekroć się potykała i cierpliwie czekał aż się podniesie. Ziewnęła rozdzierająco, z trudem przebierała nogami, powieki jej się kleiły. Bała się, że nie otworzy ich za którymś razem i runie tak jak stoi na ziemię. Wydawało się jej, że wlecze się za tą białą kudłatą górą całą wieczność. Nie patrzyła na boki, nic ją nie interesowało poza białym kształtem leniwie majaczącym przed jej nosem… Było jej tak dobrze, ciemno, przyjemnie… Ale coś bardzo denerwującego nie dawało jej spokoju, coś mokrego tykało ją po twarzy. Starała się odgonić to ręką, ale nie chciało dać jej spokoju, jęknęła głośno i z wysiłkiem uniosła ciężkie powieki. Przez dłuższą chwilę nie rozumiała gdzie jest i co się dzieje, biały olbrzymi łeb nachylał się nad nią i prychał wyraźnie rozeźlony. Zemdliło ją od cuchnącego oddechu zwierzęcia, z trudem uniosła się na łokciach. Leżała na mokrym mchu, nadal była noc, a dokoła las. Zaczęła łkać- Ja już nie mogę… Rozumiesz?? Zostaw mnie.. Nie dam rady.- Brakowało jej łez i siły, nawet szloch wydawał się żałosny. Poczuła kolejne szturchnięcie i kolejne, coraz silniejsze, potoczyła się na bok, ale uparty zwierz nie dawał za wygraną i popychał ją jak kukłę. W końcu zdenerwowana i zła zmusiła się do dźwignięcia na drżących z wysiłku mięśniach. Przytrzymała się futra nie zastanawiając się co robi, sama nie miała dość siły żeby się utrzymać. Nie czuła strachu, nie myślała, zmęczenie, to jedyny przemożny sygnał jaki odbierał jej mózg. Stanęła ciężko oparta o olbrzymie ciepłe ciało, już miała się znowu osunąć na ziemię, kiedy poczuła, że olbrzymi łeb schyla się niebezpiecznie nisko a ona traci równowagę, nagle cielsko szarpnęło się gwałtownie i wylądowała na grzbiecie futrzaka. Wisiała przewieszona jak worek kartofli, było tak ciepło i miękko. Nie zastanawiała się nad tym co z tego jest prawdą a co tylko wytworem jej wyobraźni, ostatnim wysiłkiem szarpnęła się i przerzuciła jedną nogę na drugą stronę, opadła ciężko, twarzą w sierść i osunęła się w ciemność.
Olbrzymi, biały, mityczny symbol świata Farnidu, władca zwierząt i stworzeń leśnych wędrował przez puszczę z młodą wieśniaczką na grzbiecie. Był to widok na tyle niespotykany, że puszcza wydała się zamilknąć w zdziwieniu, a wszelkie stworzenia w ukryciu oniemiałe obserwowały tą niezwykłą parę.