kw.
8
2005
Życie to nie bajka
Author: Magdalena Janczewska„Życie to nie bajka”
Rozdział I
Siedziała sama, jak co dzień, wpatrując się niewidzącym wzrokiem w okna. Było jej żal siebie, utraconej młodości, której nie będzie miała szansy przeżyć drugi raz, straconych nadziei, zmarnowanego życia. Maria ani razu przez ostatnie dziesięć lat nie pomyślała o swoim życiu inaczej, niż o niekończącej się serii nieszczęść i rozpaczy. Nie miała już siły walczyć ani przekonywać siebie o cudownej odmianie losu, nie miała dłużej ochoty się oszukiwać. A nawet gdyby chciała podjąć ten nieludzki wysiłek, to dla kogo? Nikogo nie obchodzi czterdziestoośmioletnia kobieta rozgoryczona własnym losem. Rodzina, tej wartości trzymała się kurczowo przez te wszystkie lata, wierzyła, że zdoła ją zbudować i utrzymać razem, stworzyć coś czego sama nie miała, swój własny świat, w którym byłaby szczęśliwa. Jaka naiwna potrafi być siedemnastoletnia dziewczyna! Gdyby wtedy wiedziała to co wie dziś, to nigdy nie zdecydowałaby się wyjść za mąż. Czy ta młoda dziewczyna uwierzyłaby, że taka przyszłość ją czeka, gdyby mogła zobaczyć teraz mnie, myślała Maria. Była taka naiwna, ale czy za naiwność płaci się aż tak straszną cenę? Świat wydawał się jej okrutny, pozbawiony litości i współczucia. Gdzie popełniła błąd? Czym zasłużyła sobie na taki los?
Pierwszy uciekł syn. Nie dziwiła się, że chciał się uwolnić od wiecznych awantur w domu, ale dlaczego zostawił także ją, Marię, która całe życie poświęciła jednemu celowi, wychowaniu dwójki swoich dzieci, dała im wszystko, swoją miłość, najlepsze lata życia, czułość, chroniła przed ojcem i jego napadami złego humoru. A w zamian otrzymała jedynie pretensje i niemą złość skierowaną na nią, na matkę. Jarek nie był ani wzorowym mężem ani ojcem, wszelkie wysiłki by uczynić ich życie rodzinne odrobinę normalniejszym spełzały na niczym. Dopiero po latach naprawdę zrozumiała, że Jarek jest nienaprawialny. Czy powinna mieć do siebie o to pretensje, przecież ten sam błąd popełnia tysiące dziewcząt każdego roku, wychodzą za mąż w nadziei na lepsze życie, nierzadko wpadając w jeszcze gorszą kabałę. Ona nie była ani gorsza ani lepsza od nich. Tak strasznie było jej żal swoich dzieci, ich smutnego dzieciństwa, na które patrzyła bezradnie nie mogąc nic zrobić. Nie chciała znowu do tego wracać, nie chciała stale roztrząsać przeszłości, zupełnie jakby to mogło coś zmienić. Często łapała się na tworzeniu różnych scenariuszy tego co było, dręcząc się nieustannie coraz to inną wersją przeszłych wydarzeń. Te wycieczki w przeszłość zawsze kończyły się jednym pytaniem, co by było gdyby wtedy postąpiła inaczej? Córka Marii, Agnieszka zawsze złościła się, gdy Maria próbowała z nią rozmawiać o tamtych latach, krzyczała w panice, że sama rozmowa o wspomnieniach może je przywrócić. Kazała Marii patrzeć w przyszłość i zapomnieć o tym co było, mówiła, że to zamierzchła historia. Ona też odeszła, niedługo po swoim bracie, Tomku. Gdy dzieci zabrakło, jej życie z mężem stało się jeszcze gorszym koszmarem, choć nigdy nie należało do łatwych. Maria nie miała o kogo się troszczyć, kogo bronić, nie miała już celu w życiu, został jej tylko Jarek, który teraz nie musiał już kryć swego niezadowolenia z żony. Zawsze obwiniał ją o wszelkie niepowodzenia w swoim życiu, o nieudaną karierę, brak pieniędzy, własne porażki, swoją słabość do alkoholu i innych kobiet. Wszystko to zrzucał na karb nieszczęśliwego małżeństwa, zawsze potrafił się usprawiedliwić i pamiętać to, co chciał. Prawda, to w jego słowniku pojęcie względne, zależne wyłącznie od odpowiedniego ujęcia, właściwie ubarwionego oczywiście. Jarek zawsze potrafił opowiadać barwne historie, był duszą towarzystwa, niezbędny na każdym przyjęciu, wśród ludzi czuł się jak ryba w wodzie. Maria nie cierpiała hucznych przyjęć, tłoku, hałasu, zabaw do późna w nocy suto zakrapianych alkoholem. Samo wspomnienie tamtych czasów wywoływało w niej odrazę i wstręt. Ona, spokojna marzycielka, zakompleksiona nastolatka poszukująca bezpiecznej przystani i On, wieczny buntownik, wodzirej, zawsze beztroski hulaka. Maria zawsze martwiła się za nich dwoje, później, gdy pojawiły się dzieci, za czworo. Po trzydziestu latach małżeństwa czuła się wyprana z wszelkich uczuć, jakby wyssano z niej każdą cząstkę energii, jej nerwy były w strzępach i działały wedle własnego pokręconego systemu. Byle drobnostka wprowadzała ją z równowagi, w ciągu paru sekund mogła popaść w stan histerii, a później długimi godzinami nie mogła dojść do siebie. Nie pamiętała już kiedy po raz pierwszy sięgnęła po tabletki uspokajające, to było tak dawno temu. Teraz nie potrafiła się bez nich obejść, brała tabletki na noc by móc usnąć i rano by podnieść się z łóżka i mieć odwagę zacząć nowy dzień. Nie wyobrażała sobie jak mogłaby przetrwać te wszystkie lata bez tabletek. Nie miała do siebie pretensji o to niewinne ułatwienie, uważała, że miała pełne prawo choć trochę sobie ulżyć w tej codziennej szarpaninie nerwów jaką było jej życie.
Za ścianą trzasnęły drzwi, usłyszała przytłumione strzępy rozmowy, to były jedyne oznaki życia w jej mieszkaniu, te, które dobiegały od sąsiadów. Telefon milczał całymi dniami, nikt jej nie odwiedzał, bo nikogo tak naprawdę nie znała. Latami umyślnie ograniczała swoje znajomości, odcinając się stopniowo od wszystkich znajomych męża i jego licznych koleżanek. Skupiła się wyłącznie na rodzinie. A teraz płaciła za to samotnością. Zawsze narzekała na przesadnie towarzyski styl życia Jarka, marzyła o spokoju, zaciszu domowym. Teraz cisza przytłaczała ją, zabijała powoli, czuła się jakby już nie żyła, bo nikt nie chciał pamiętać o jej istnieniu. Czy umiera się wraz z pamięcią innych o tobie, zastanawiała się głośno. Słowa wypowiedziane przez nią zabrzmiały dziwnie, nieswojo, zawstydziła się brzmienia własnego głosu w tej ciszy. Łzy spłynęły jej po policzkach z nieutulonego żalu, co ona teraz ma zrobić z resztą swego życia? Nie widziała przyszłości, przed nią jeszcze tyle długich lat, starość zbliżająca się wielkimi krokami. Żaden człowiek nie jest stworzony do życia w samotności, a już na pewno nie ona. Maria czuła się jak małe bezradne dziecko, oszukane i porzucone w świecie, gdzie należało umieć walczyć o swoje. Zupełnie nie pasowała do czasów, w których przyszło jej żyć, nie rozumiała tej nieustannej pogoni za pieniądzem, braku czasu dla rodziny, ani tych nowoczesnych kobiet walczących zaciekle o dominację w męskim świecie. Jej wartości nie pasowały do współczesnego świata, a ona do modelu kobiety wspinającej się po szczeblach drabiny zawodowej. Kiedyś, gdy Maria była młodą kobietą, nie musiała wstydzić się bycia matką, żoną, gospodynią domową. To były funkcje ważniejsze niż praca w biurze, godne szacunku i społecznie poważane. Maria mogła iść do pracy, ale Jarek stanowczo sprzeciwiał się by jego żona ośmieszała go pracując zawodowo, nie chciał by ludzie mówili, że nie jest wstanie utrzymać własnej rodziny. Ponadto, zgadzali się oboje, że dzieci powinny przez pierwsze lata być w domu z matką, w domu jadać obiady, mieć opiekę i wsparcie, czyli wszystko to, czego im w dzieciństwie zabrakło. To jednak musi być prawda, myślała, że swój ciągnie do swego. Zarówno Jarek jak i Maria nie mieli łatwego dzieciństwa, każde szukało sposobu ucieczki z domu, oparcia, własnego kąta.
Jarek wyprowadził się z domu mając czternaście lat. Zamieszkał w internacie na czas nauki w liceum, już wtedy wiedział, że do domu nigdy nie wróci. Tam się poznali. Jarek przyciągał uwagę wszystkich dziewczyn, był pewny siebie, zawadiacki, lawirował w towarzystwie z gracją. Żeńska część szkoły straciła dla niego głowę. Chodzić z Jarkiem oznaczało być kimś wyjątkowym, Jarek otwierał dostęp do najbardziej zgranej paczki, do świata modnych młodych ludzi, tzw. „elity towarzyskiej”. Jako lider szkolnego zespołu rockowego był zapraszany wszędzie i miał liczne znajomości. Równie znany, choć zdecydowanie mniej popularny był wśród nauczycieli, przeważnie prześlizgiwał się z klasy do klasy licząc na łut szczęścia. Tak, Jarek należał do tego gatunku ludzi, którym wiele rzeczy w życiu przychodziło za łatwo. Podczas gdy inni harowali w pocie czoła, męcząc się na egzaminach, on za głupi dowcip, bezczelną arogancję, za którą ukrywał brak wiedzy zbierał poklaski. Wtedy wydawało się jej to ujmujące i zabawne, ale z czasem znienawidziła tą jego bezmyślna brawurę, ryzykanctwo graniczące z głupotą i kompletną ignorancję przejawiającą się tym beztroskim podejściem do wszystkiego co leżało jej na sercu. Wzdrygnęła się nagle jakby chciała zrzucić z siebie to uczucie. Sięgnęła po książkę w nadziei, że oderwie się wreszcie od tych dręczących myśli. Trzy razy przeczytała to samo zdanie, którego sens w żaden sposób nie docierał do niej. Zirytowana odłożyła książkę na stół, tam gdzie leżała nietknięta od paru miesięcy. Włączyła telewizor, nie mogła wytrzymać w tej ciszy, jak w grobowcu. Zmusiła się do obejrzenia kolejnego odcinka serialu. Oglądanie telewizji nie sprawiało jej większej przyjemności, ale skracało przynajmniej czas oczekiwania, tylko na co? Na śmierć? Na jutro? Jutro niczym nie będzie się różnić od wczoraj, pomyślała. Jedynym pocieszeniem był fakt, że scenariusze pisane do tych seriali były często bardziej pogmatwane niż jej własne życie. Wtedy zawsze przekonywała siebie, że inni mają jeszcze gorzej, a więc ona nie jest najgorsza, ostatnia, do czasu, póki nie przypominała sobie, że to przecież fikcja.
Wiosna za oknem nie robiła na niej żadnego wrażenia, kolejny cykl życia, który przeminie, jak wszystko. Cieszyła się, że wszystko prędzej czy później mija, powtarzała sobie to zdanie wielokrotnie na niejednym etapie życia. Wiedziała, że jakkolwiek źle by nie było to jednak zawsze musi się skończyć, w jej przypadku miała jednak wrażenie, że przeważnie zamieniała stare biedy na nowe.
Poszła do kuchni, poszukać czegoś co nadawałoby się do zjedzenia. Codziennie wmuszała w siebie kawałki jedzenia, gdy czuła się osłabiona z braku pożywienia. Nie czuła jednak apetytu ani przyjemności z odżywiania się, wręcz męczyło ją to, że codziennie musi dostarczać swojemu organizmowi jakiś pokarm. Lekarz na pewno powiedziałby, że cierpi na depresję, nerwicę i apatię… Nic nowego, pomyślała, z pewną dozą ironii. Maria nie wierzyła w możliwość cudownego uleczenia przez lekarzy, na jej chorobę nie było lekarstwa, a ona nie uważała za normalne zwierzanie się obcemu człowiekowi ze swoich osobistych problemów. To tak jakby nie miała rodziny, z którą mogłaby porozmawiać, poradzić się, zwierzyć. Wstydziła się przyznać obcym ludziom, że nikogo nie obchodzi, poza tym bała się, że wybuchnie niepohamowanym płaczem, jak zawsze gdy zaczyna wyrzucać z siebie wszystkie żale. Nie chciała wprawiać siebie i innych w zakłopotanie. Jej własne dzieci nie chciały nawet słyszeć o jej problemach, miały teraz własne i jeden dodatkowy- matkę na utrzymaniu. Wiedziała, że kojarzy się im z jednym, przykrym obowiązkiem, ciężarem jakim jest teraz i jakim będzie na stare lata. Wdzięczność? Jaka wdzięczność, myślała z rozgoryczeniem. Zarówno Agnieszka jak i Tomek mieli jej za złe to, że nigdy nie pracowała, że dopuściła do takiej sytuacji. Bez ubezpieczenia zdrowotnego, bez szansy na emeryturę była pasożytem żerującym na rodzinie. Każdy kęs, który przełykała z trudem przechodził jej przez gardło, jadła z poczuciem winy, w ogóle żyła z nieustannym poczuciem winy.
Agnieszka powtarza stale, że Maria użala się nad sobą i zatruwa im życie swoją miną cierpiętnicy, pamięta jak dziś, gdy Agnieszka wpadła do niej z miesięczną jałmużną na życie, krzycząc od progu i wydając rozkazy odnośnie jej sposobu życia:
– Powinnaś wziąć się w garść i cieszyć z tej pozytywnej odmiany losu – argumentowała z zapałem. Ojciec wyjechał dawno temu, a ty zamiast docenić możliwość rozpoczęcia nowego życia, płaczesz całymi dniami i rozpamiętujesz przeszłość. Czasami myślę, że ty już sama nie wiesz czego chcesz. Jak ojciec mieszkał z tobą to byłaś nieszczęśliwa, teraz jak go nie ma też jesteś niezadowolona. Nie potrafisz się niczym cieszyć! Zajmij się czymś pożytecznym, znajdź sobie jakieś hobby, cokolwiek!
– Jeżeli przyjechałaś tu żeby mi ponownie udowodnić, że do niczego się nie nadaję i że nie potrafię robić nic sensownego, to ci się udało – szlochała roztrzęsiona Maria. Jak ty to sobie wyobrażasz kochanie? Myślisz, że teraz przed pięćdziesiątką zacznę robić karierę, że pójdę na studia? Przykro mi, że twoja matka nie dorasta do twoich oczekiwań, że nie jestem przebojową, energiczną kobietą jak matki twoich koleżanek, a może powinnam starać się zostać sprzątaczką na dzielnicy…
– Przestań!!! Znowu zaczynasz! Nie można ci nic powiedzieć, bo od razu reagujesz jak histeryczka. Ja tylko mówię, że powinnaś coś zrobić ze swoim życiem, a nie całymi dniami siedzieć w domu.
– A gdzie ja mam pójść?? – krzyczała Maria nie kontrolując się już zupełnie. Wiesz dobrze, że nie mam koleżanek ani znajomych, z którymi bym mogła się spotkać. A może mam iść na dyskotekę albo do restauracji, i za co?
– I znowu to robisz! Znowu obracasz kota ogonem! A to, że nie masz przyjaciół to twoja wina, pracowałaś na to latami, zresztą nadal unikasz ludzi jak ognia, więc nie wiem jak w ogóle możesz kogoś poznać? I tak masz zamiar żyć, sama?
– Wydaje ci się, że możesz mnie oceniać, oskarżać, że wiesz co czuje kobieta w mojej sytuacji? To ci się tylko wydaje kochanie. Jak będziesz miała tyle lat co ja to wtedy zobaczysz, jak to jest gdy własne dzieci mówią ci jak powinnaś żyć i co zrobiłaś nie tak jak trzeba.
– Moje dzieci mi tak nie powiedzą… – Agnieszka spuściła z tonu zrezygnowana.
– To się jeszcze przekonasz, chyba, że wychowasz je lepiej niż ja wychowałam was.
– Ja tu przyszłam z dobrej woli, chciałam ci pomóc, doradzić, a ty jak zwykle się mnie czepiasz, a potem się dziwisz, że nikt do ciebie nie dzwoni ani cię nie odwiedza?
– I ty to nazywasz dobrą wolą?! – Maria zaśmiała się przez łzy, przychodzisz tu jak co miesiąc, rzucasz pieniądze na stół i od progu mnie krytykujesz, nawet nie zapytasz jak się czuję, czy czegoś potrzebuję, nawet ze mną nie porozmawiasz.
– Bo z tobą nie da się rozmawiać – Agnieszka tłumaczyła poirytowanym tonem – ty albo użalasz się nad sobą, albo wyładowujesz swój zły humor na mnie. A poza tym jakim wsparciem ty jesteś dla mnie?! Kiedy pomyślałaś o moich problemach, jesteś skupiona wyłącznie na sobie i swoim nieszczęściu. Ja jestem twoim dzieckiem, a nie psychoterapeutą, nie wiem czy zauważyłaś różnicę?
– To w dzisiejszych czasach już się płaci dzieciom za przychylne słowo, odrobinę zainteresowania i rozmowę? W takim razie żałuję, że w ogóle mam dzieci – dodała zraniona Maria.
– Pięknie, to miło z twojej strony, – odpowiedziała wyniośle urażona Agnieszka- oto twoje pieniądze, ja wychodzę – położyła banknoty na stole.
– A teraz starasz się mnie ukarać za złe zachowanie jakbym to ja była twoim dzieckiem, rzucasz mi pieniądze jak jałmużnę, obrazę, wiedząc, że nie mam z czego żyć, nie chcę tych twoich pieniędzy, nie będziesz mnie poniżać, zabierz je ze sobą! – Maria wyciągnęła rękę z pieniędzmi w stronę Agnieszki.
– Mam tego dość! Ty jesteś nienormalna, jak daję słowo! – piszczała zdenerwowana Agnieszka – Weź te pieniądze i przestań zachowywać się jak dziecko! Zawsze potrafisz zepsuć mi humor na resztę dnia! I jak ja mogę być normalna mając taką rodzinę! – krzyknęła dławiąc się płaczem Agnieszka. Wybiegła szybko trzaskając drzwiami.
Tak kończyła się większość rozmów Marii z córką. Z synem praktycznie nie utrzymywała kontaktów odkąd się ożenił, a synowej nie spodobało się, że Tomek utrzymuje matkę na spółkę z siostrą. Swoją część pieniędzy do dziś przekazywał Agnieszce w tajemnicy przed żoną. Maria chciała zrezygnować z pieniędzy od syna, ale córka uparcie co miesiąc pobierała od Tomka część wypłaty i przekazywała jej. Maria była pewna, że gdyby nie stanowcza postawa Agnieszki, syn już dawno przestałby pomagać jej finansowo. Dla niej samej było to obojętne, nie chciała już dłużej być ciężarem dla dzieci, błędne koło, myślała po raz setny, jak całe jej życie!
Żałowała tylko jednego, że nie potrafiła porozumieć się z córką. Jakby oddzielał je niewidzialny mur pretensji i obaw. Każda zaczynała rozmowę z dobrymi chęciami, a kończyła z od dawna pielęgnowaną urazą. Dobrymi chęciami jest piekło wymurowane, podsumowała z westchnieniem. Zawsze obiecuje sobie, że tym razem będzie inaczej, że będzie bardziej opanowana, że wytłumaczy córce, dlaczego jest jaka jest. Ale tego się nie da wytłumaczyć, prawa młodości są inne, nie znają głębi beznadziei i samotności, nie potrafią widzieć złej przyszłości. Może to i lepiej, bo kto by zniósł taką wiedzę już za młodu i zdecydował się z nią żyć?
Telefon zaczął dzwonić wyrywając ją z posępnych rozmyślań. Maria zdziwiona podeszła do aparatu, wahała się czy podnieść słuchawkę, a jeżeli to syn, albo co gorsza synowa, z pretensjami, nie miała siły z nimi rozmawiać, udawać, że jest wdzięczna za każdy grosz, który niechętnie dają. A może to jej siostra, Monika, chce zapytać co słychać, w końcu ostatnio interesowała się nią jakiś miesiąc temu. Trudno, nie mogę przecież ukrywać się nawet we własnym domu.
– Słucham?
– Dzień dobry kochana żono…- wybełkotał w słuchawkę dobrze znany głos.
– Dzień dobry Jarku, czy coś się stało? – powiedziała zmęczonym głosem.
– Nie… a dlaczego pytasz? – z trudem wyartykułował mąż Marii.
– Po prostu dziwię się, że dzwonisz do mnie, nadal, raz na pół roku.
– A co to ja już do własnej żony zadzwonić nie mogę?! To tak mnie witasz po paru miesiącach!
– Małżeństwem jesteśmy tylko na papierze, od sześciu lat mieszkasz za granicą, a od czterech z inną kobietą, i jeszcze masz czelność do mnie dzwonić? – odpowiedziała najspokojniej jak potrafiła.
– Będę dzwonić kiedy mi się podoba, a ty moją żoną będziesz zawsze, więc zachowuj się przyzwoicie…- potężne czknięcie przerwało wywód Jarka.
– Jesteś pijany. To wiele wyjaśnia, nie miałeś z kim porozmawiać? – zapytała nie bez złośliwości.
– Ja nie piję alkoholu! Zapamiętaj to sobie, chyba sama się nawaliłaś, a co może powiesz, że nie pijesz do lustra, bo nadal jesteś sama jak pies, co? Dzieci pewnie nawet nie chcą cię znać i wcale się im nie dziwię! Siedzisz tylko na czterech literach i zatruwasz im życie tak jak mi. Zniszczyłaś moje ale było ci mało, teraz musisz jeszcze zniszczyć biedne dzieci- ciągnął swoją tyradę z satysfakcją.
– Dla twojej informacji jeżeli ktoś zniszczył życie naszych dzieci to byłeś to ty, przez ciebie pouciekały z domu!- krzyczała Maria w słuchawkę, Jarek zawsze wiedział jak wyprowadzić ją z równowagi, co powiedzieć żeby ją zabolało.
– Jesteś głupia, ot co, dzieci mnie uwielbiają, słyszysz! A ja zawsze byłem przykładnym ojcem, to dzięki mnie miały co jeść i za co się ubrać!
– Żeby ci język odpadł za te twoje wieczne kłamstwa! Może i utrzymywałeś nas finansowo, ale ja też pracowałam, jako matka, twoja żona i sprzątaczka!- usprawiedliwiała się nerwowo.
– A to dobre, rechotał w słuchawkę Jarek, i ty to nazywasz pracą? Nie rozśmieszaj mnie, beze mnie zginęłabyś jak ruda mysz – śmiał się ironicznie w słuchawkę.
Maria oczyma wyobraźni widziała wyraz satysfakcji na jego twarzy i złośliwy uśmiech zwycięscy, znowu udało mu się doprowadzić ją do granic wytrzymałości. – Nie będę z tobą więcej rozmawiać, nie dzwoń do mnie. Nie będę słuchać twoich obelg! – Rzuciła słuchawką z hukiem. Trzęsąc się ze złości, wyjęła z szufladki tabletki, połknęła od razu dwie, jedna już jej nie pomagała.
– Bezczelny, podły wampir energetyczny! – powtarzała głośno. – Dzwoni tylko po to, by upewnić się, że jestem sama, pozbawiona wszystkiego, czyli jego! Zawsze mu to poprawiało humor, gdy mnie mógł podręczyć – mówiła do siebie. – Ale teraz nie ma już nade mną władzy, mogę go nie słuchać, mogę odłożyć słuchawkę i nic mi nie zrobi. Nie może kazać mi ze sobą rozmawiać, już nie!
Potok jej słów przerwał kolejny dzwonek telefonu. Nie, tym razem nie dam ci tej satysfakcji, nie poprawisz sobie humoru moim kosztem, powiedziała twardo, mając nadzieję przekonać siebie. W głębi duszy Maria bardzo chciała podnieść słuchawkę i porozmawiać z człowiekiem, z którym spędziła dwadzieścia cztery lata życia, chciała usłyszeć, że za nią tęskni i że się zmienił… tak bardzo chciała. Za każdym razem naiwnie wierzyła, że ten telefon może być inny od pozostałych, i za każdym razem myliła się. Nigdy nie przyznała się dzieciom, że ojciec dzwoni do niej raz na parę miesięcy, wiedziała, że by tego nie zrozumiały. Agnieszka nigdy mu nie wybaczyła nieprzespanych nocy i koszmarów z dzieciństwa, które do dziś nawiedzały ją w snach. Gdyby Maria przyznała się do tych rozmów z Jarkiem, Agnieszka na pewno uznałaby to za zdradę i kolejny powód do oskarżania Marii o słabość charakteru. Być może była słaba, ale kto jest silny w obliczu samotnej starości? Nie chciała umierać sama. Te rozmowy zawsze budziły ją w pewien sposób do życia, zawsze liczyła się z możliwością jego powrotu, nawet po wielu latach. Często rozmyślała jakby to mogło być, gdyby Jarek wrócił do domu, pokorniejszy, starszy, a więc mądrzejszy. Każdy potrzebuje oparcia na stare lata, nie miłości, po prostu towarzysza do rozmowy. Jednak lata mijały, a Jarek był starym Jarkiem, nie ujarzmionym, bezczelnym, przekonanym o własnej wielkości, a w gruncie rzeczy małym, nędznym człowieczkiem. Nie odebrała kolejnego telefonu. Niech sobie dzwoni, mała lekcja cierpliwości się mu przyda. Chodziła nerwowo z pokoju do pokoju, nie mogąc znaleźć sobie miejsca, a telefon dzwonił i kusił. Czasem były takie tygodnie, że wariowała siedząc sama w czterech ścianach, wtedy porozmawiałaby z samym diabłem, żeby tylko mieć towarzystwo. A właściwie czemu nie?- powiedziała hardo, przynajmniej się wygadam na następne pół roku.
– Co ty do cholery jasnej sobie wyobrażasz! – ryknął rozwścieczony Jarek. – Myślisz, że możesz robić co ci się podoba, bo jestem tutaj! Myślisz, że jesteś bezkarna, co? – syczał złośliwie w słuchawkę.
– Myślę, że jestem wolnym człowiekiem i mogę robić co mi się podoba. Sądzę też, że należy mi się odrobina szacunku od ciebie- zripostowała.
– Gówno ci się należy – warknął z groźbą w głosie. – Mieszkanie jest moje i tylko dzięki mojej wspaniałomyślności jeszcze nie jesteś na bruku, beze mnie nie masz nic i nie znaczysz nic, słyszysz mnie?!
– Nie, nie słucham cię, bo nie ma kogo. Dla mnie jesteś nikim, a stamtąd możesz sobie wyłącznie pokrzyczeć, choć osobiście uważam, że to żałosne podrygi bezradnego i przegranego człowieka jakim się stałeś – wyjaśniła dobitnie z nutką satysfakcji.
– Tak ci się tylko wydaje, ale ty nigdy inteligencją nie grzeszyłaś – szydził – mam dla ciebie niespodziankę kotku, najpóźniej za rok zgadnij kto zapuka do twoich drzwi?
Maria zastygła w bezruchu, wydawało jej się, że serce zamarło na chwilę, a powietrze nie chciało docierać do płuc.
– Co cię tak przytkało skarbie? – złośliwie kontynuował. – Nie cieszysz się, że twój ukochany mąż postanowił urozmaicić twój nudny żywot. Powinnaś całować mnie po stopach, że nie zostawię cię samej na starość. A tak przy okazji, to jak ty teraz wyglądasz, jest jeszcze na czym oko zawiesić? Halo? Jesteś tam? Maryśka? Słyszysz mnie?? – Jarek chciał się upewnić, że jego zabawka nadal słucha uważnie.
Maria bezwiednie, bardzo powoli położyła słuchawkę na bazie. Stała w miejscu bez ruchu, otępiała, żadna myśl nie napływała do głowy, jakby czas zatrzymał się w miejscu. Bała się drgnąć, żeby nie ruszył znowu. Nagle poczuła, że coś dziwnego zaczyna się dziać z jej ciałem, jakby całkowicie straciła nad nim kontrolę. Jakiś olbrzymi ciężar zgniatał jej klatkę, dusił. Jakby ktoś od środka złapał jej płuca w olbrzymie imadło. Zaczęła sapać i charczeć w panicznym wysiłku złapania kolejnego oddechu. Nadludzkim wysiłkiem wzięła słuchawkę i wybrała opcje „Agnieszka”. To już koniec myślała wystraszona do granic możliwości, umieram.
– Halo? – usłyszała jakby z oddali głos córki. – Jest tam ktoś?
– Agnieszka… karetka… ja mam chyba…zawał….
– Jezu, mamo co ty mówisz??? Mamo??? Odezwij się!!!
Chciała odpowiedzieć ale jedyne na czym musiała skupić wszystkie swoje siły to oddychanie i ten straszny ból, pieczenie, które wzmagało się z każdą chwilą. A ona nawet nie zdążyła porozmawiała z Agnieszką jak matka z córką… Poczuła, że zapada w dziwną ospałość, nagle zaczęło się robić ciemno… To dziwne, myślałam, że jest środek dnia, przemknęło jej jeszcze przez głowę, zanim zapadła się w nicość.
Rozdział II
Dziesięcioletnia Maria siedziała w swoim pokoju przyciskając z całej siły rączki do głowy, zaciskając uszy najszczelniej jak potrafiła. Krzyk matki i zdenerwowany głos ojca przebijał się jednak do jej głowy mimo usilnych starań. Nie mogła już dłużej tego wytrzymać, nie chciała tego słyszeć. Zaczęła głośno mruczeć pod nosem żeby zagłuszyć odgłosy kłótni dochodzące z pokoju rodziców. Tato spakował bagaże i powiedział, że wyjeżdża, mama płakała i błagała go żeby został, ale on zaciął się w sobie. Pożegnał się z dziewczynkami suchym głosem, za którym zawsze skrywał silne emocje. Teraz słychać już było tylko rozpaczliwe wołania matki, która wieszała się na ramieniu ojca, trzymając go kurczowo za rękaw swetra. Monika, trzynastoletnia siostra Marii zamknęła drzwi od ich pokoju podeszła do skulonej ze strachu siostry, przytuliła ją tak jak dorosły obejmuje dziecko i powiedziała: „Nie bój się Marysiu, teraz ja się tobą zaopiekuje”. Monika była dziewczynką twardo stojącą na ziemi i dojrzałą ponad swój wiek. W przeciwieństwie do swojej młodszej siostry potrafiła odciąć się od przykrych wydarzeń i hardo wyjść temu co nieznane naprzeciw. Siostry zawsze trzymały się razem choć były różne jak ogień i woda. Marysia instynktownie szukała oparcia w Monice, którą uważała za nieustraszoną. Marysia nigdy nie prosiła o nic, nie żądała, była zbyt nieśmiała, wiecznie przepraszająca na zapas, to dzięki starszej siostrze chłopcy nie dokuczali jej na podwórku, a mama czasem nie biła.
Dopiero parę lat później, Maria zrozumiała dlaczego ojciec odszedł i zostawił matkę, ale nigdy nie pojęła dlaczego odrzucił Monikę i ją. Monika, która zawsze była dobrze poinformowana, gdy uznała, że Marysia jest już wystarczająco dorosło żeby poznać prawdę powiedziała jej co zrobiła mamusia, że tatuś ich zostawił. Ojciec odszedł, bo mama zdradzała go z innym mężczyzną, a że był dumnym człowiekiem, nigdy jej tego nie wybaczył. W wieku piętnastu lat Maria spojrzała zupełnie innymi oczami na małżeństwo rodziców i swoja matkę. Resztki złudzeń rozwiały się, ale ojciec nadal wydawał się jej zdrajcą i nieczułym potworem. Myślała wtedy, że nigdy mu nie wybaczy tego piekła, przez które musiały przechodzić dzień po dniu, bezbronne w obliczu napadów złego humoru i depresji matki. Monika, silniejsza, była bardziej odporna na krzyki i urągania matki. Gdy mama wyciągała skórzany pasek z szafy Monika nie kuliła się w sobie jak Maria, stała wyprostowana i dumna z uśmiechem na twarzy. Po skończonej karze odchodziła obojętnie nie przestając się uśmiechać dopóki mogła ją widzieć matka. Monika nie płakała, nawet w samotności, zawsze powtarzała, że nie ma sensu się przejmować takimi rzeczami. Gdy jednak matka w złości szukała ofiary często wybierała Marię, która jednakowo po każdym uderzeniu chlipała cicho i przepraszała mamę, nigdy nie wiedząc za co jest karana. Wtedy Monika starała się ściągnąć uwagę matki na siebie opowiadając co przeskrobała w szkole, albo czego nie zrobiła w domu. Nie raz udało się jej odciągnąć matkę od Marysi i przejąć pierwszą, najgorsza porcję ciosów, ale zdarzało się i tak, że matka w furii nie słuchała nikogo i wtedy trzeba było odczekać, aż przejdzie jej pierwszy napad złego humoru.
Pamiętała bardzo dobrze urodziny mamy, gdy ta wróciła z pracy w złym nastroju, mruczała coś pod nosem o niewdzięczności ludzi i podłym losie. Dziewczynki znając nastroje matki, uprzednio, z samego rana wręczyły jej laurki i złożyły życzenia. Sądziły, że to będzie dobry dzień, mama zawsze była zadowolona gdy dostawała bukiety kwiatów i miała gości w domu, wtedy była inna, miła i kochana, ale jak tylko goście wychodzili była znowu dawna mamą. Jednak tamtego dnia wróciła do domu bez kwiatów i gości, jej mina nie wróżyła nic dobrego. Jak tylko weszła do kuchni usłyszały dźwięk bitego szkła. Maria chciała wyjść i sprawdzić co się stało ale Monika kazała jej siedzieć w pokoju. Obydwie przeczuwały co się nieuchronnie będzie działo. Za chwilę usłyszały ostry, pełen furii głos dobiegający z kuchni:
– Monika, Maria szybko do mnie! Jak wy cholera sprzątacie w tej kuchni!
Dziewczynki niechętnie powlokły się do kuchni, Monika stanęła jak zwykle, pierwsza, bez cienia strachu patrząc matce prosto w oczy. Maria schowała się za plecami siostry starając się zbytnio nie wychylać.
– Zobaczcie co narobiłyście, kto nie schował tych szklanek do szafki?! Wszystko się potłukło! – wymachiwała rękoma matka. – Nie dość, że nie mamy za co żyć, muszę sama was utrzymać, wykarmić i ubrać, a wy jeszcze tłuczecie nasze najlepsze szklanki! Wasz ojciec – wysyczała złośliwie – zostawił was i mnie bez grosza, na pastwę losu.
Dziewczynki przezornie milczały, wiedziały z doświadczenia, że gdy matka zaczynała mówić o ojcu nie należało jej przerywać.
– A wy, ukochane córeczki tatusia, macie teraz swego wspaniałego ojca, proszę możecie do niego iść, może on będzie wstanie z wami wytrzymać! Niewdzięcznice! – Z zacięciem malującym się na twarzy ciągnęła swój monolog, który słyszały już setki razy. – Ale nie, wasz ojciec ma teraz nową rodzinę, nowe dzieci, którym kupuje wszystko, a wy go nic nie obchodzicie. Tak jak ja – dodała piskliwie i jakoś tak żałośnie.
Za chwilę się jednak opanowała, rozejrzała wokół jakby chcąc przypomnieć sobie gdzie jest i co tu robi. Spojrzała na rozbite szklanki, które leżały na podłodze, chwilę się zastanowiła, jej twarz znowu zaczęła przybierać wyraz wściekłości.
– Nawet nie potraficie być grzeczne i uszanować spokoju własnej matki w dniu jej urodzin! – warknęła – wszyscy jesteście tacy sami, wasz ojciec, ci udający przyjaciół oszuści i wy. Jak ubranie zdjęte z tego niewdzięcznika, mego męża.
Spojrzała na swoje córki i nagle, co również często się zdarzało, jakby cała złość z niej wyparowała. Stała przed nimi zmęczona życiem, skrzywdzona, wzgardzona kobieta. Jej oczy wypełniły się łzami twarz jakby się postarzała. Uklękła, rozpostarła ramiona i powiedziała chrypiącym głosem:
– Chodźcie do mnie dziewczynki, moje jedyne córeczki, mamy tylko siebie, jak ja was bardzo kocham…. – zaczęła łkać głośno tuląc Monikę i Marię do siebie. – A wy kochacie mnie trochę?
– Kochamy cię bardzo mamo – odpowiedziała bez cienia emocji Monika.
– Kochamy cię…- powtórzyła łamiącym się głosem Maria, za każdym razem reagując płaczem na podobne deklaracje matki.
Maria naprawdę kochała matkę równie mocno jak się jej bała, ale nigdy nie wiedziała czy Monika kochała mamę naprawdę czy jej tylko nienawidziła pod swoją maską obojętności.
Dziewczynki z ulgą przyjęły zmianę nastroju matki, odczekały aż się wypłacze po czym Monika przejęła inicjatywę, sterując zachowaniem matki.
– Odpocznij mamo, połóż się w pokoju, a my z Marią posprzątamy- powiedziała łagodnym wyciszonym tonem. – Zaraz przyniosę ci herbaty do pokoju. – Wzięła pod ramię delikatnie ale stanowczo nadal chlipiącą matkę i odprowadziła do sypialni.
Obie wiedziały jak będzie wyglądała reszta dnia. Monika będzie siedzieć przy łóżku matki, dopóki ta nie wyrzuci z siebie wszystkich żali i nie odeśle jej zmęczona płaczem. Matka miała olbrzymią potrzebę zwierzania się komuś z niepowodzeń, szczególnie tych sercowych. A ponieważ miała burzliwy charakter to dość często kłóciła się z koleżankami, obrażała na wiele dni, podczas których dziewczynki wysłuchiwały opowieści z życia matki, jej licznych spotkań z mężczyznami, które nieodmiennie kończyły się tak samo, samotnością porzuconej kobiety.
Maria nawet lubiła takie dni, gdy matka była wyciszona, pełna melancholii i smutku, wtedy mogła spokojnie odrobić lekcje dopóki nie przyszła jej kolej na zastąpienie Moniki przy boku matki. Mama nie lubiła siedzieć sama w domu, dlatego obie zawsze pilnowały by być w domu gdy mama wracała z pracy. Inaczej rzecz się miała gdy do domu przychodzili koledzy mamy z pracy, wtedy mama złościła się, że siedzą w domu całymi dniami zamiast pobawić się na świeżym powietrzu i żartobliwie wypychała z domu dziewczynki, często wciskając parę złotych na cukierki. Wówczas na przemian pilnowały drzwi od klatki czekając kiedy pan wyjdzie od mamy. Wiedziały bardzo dobrze, że mama byłaby bardzo niezadowolona gdyby wróciły wcześniej. Raz Maria nie dopilnowała swojej tury i wróciły do domu gdy zaczynało zmierzchać. Niestety, kolega mamy nadal był w domu i jak tylko weszły zaczął szybko zbierać się do wyjścia, na nic zdały się prośby matki by jeszcze trochę posiedział. Wtedy obie dostały takie lanie, że ciężko im było siedzieć w szkole na twardych krzesełkach przez parę dni. Od tamtej pory zawsze bacznie pilnowały klatki.
Były też i takie dni, choć znacznie rzadziej, gdy matka chciała pokazać się jako kochająca i czuła kobieta dzielnie i samotnie wychowująca córki. Wówczas wysyłała Monikę na podwórko, bo ta była już za duża na „siedzenie z dorosłymi” a zostawiała Marię, która zawsze budziła współczucie ze swym nieśmiałym uśmiechem na twarzy i czerwonymi ze wstydu policzkami. Maria nie lubiła siadać na kolanach kolegom mamy i opowiadać o sobie, ale wiedziała, że mama oczekuje, że będzie grzeczna. Później zawsze dostawała w prezencie jakieś czekoladki od tych panów a mama kwiatki i inne upominki. Po takich wizytach mama tryskała dobrym humorem, żartowała z dziewczynkami i dawała pieniążki na drobne zakupy. Wtedy Maria chciała, żeby dzień się nie kończył, żeby słońce nigdy nie zachodziło, mama była taka radosna, szczęśliwa, młoda i piękna. Taka o jakiej marzyła.
Żaden z kolegów mamy nie zostawał z nimi na dłużej. Wszystkie jej romanse trwały parę miesięcy, a później zaczynał się okres rozpaczy, pretensji i złości na świat, życie, los, ojca, który zawsze powracał w jej myślach, gdy kolejny związek się rozpadał i w końcu na nie, które ciążyły jej jak kule u nogi. „Bo kto zechce wziąć kobietę z dwójką dzieci?!”, mawiała. Kiedy w domu były te dni, gdy matka była znowu porzuconą kobietą, ani Maria ani Monika nie spały nocami. Matka w przypływie rozpaczy odkręcała nocą gaz w kuchence, chcąc ulżyć sobie i swoim biednym dzieciom, które czeka z pewnością nie lepszy los w przyszłości. Nieraz uprzedzała je o swoich planach otrucia siebie i ich, biegając po mieszkaniu i krzycząc jak szalona. „Skończę z tym raz na zawsze, otruję się, zobaczycie! Nie chcę dłużej żyć i tak nikt nie będzie po mnie płakał…”, wołała urażonym głosem. „Skrócę nasze męczarnie, nie zostawię was samych”, mawiała wieczorem przy łóżkach dziewczynek. One już nie protestowały, bo wiedziały, że może to tylko zdenerwować matkę, milczały lub udawały, że śpią już twardo. Gdy wszystko ucichło w domu, na palcach skradały się do kuchni i sprawdzały czy gaz jest zakręcony, jeżeli był, to znaczyło, że mama jeszcze w nocy wstanie i odkręci kurek. Maria sen zawsze miała lekki i niespokojny, często wstawała i mimowolnie w środku nocy szła najpierw do kuchni, a potem dopiero do łazienki. Monika wcześnie i w tym przypadku wyrobiła w sobie znieczulicę na samobójcze praktyki matki, dla Marii jednak każdy raz był tak samo przerażający i okrutny jak pierwszy. Nigdy nie przyzwyczaiła się do tego uczucia ściskania w dołku, ciągłej niepewności i strachu o własne życie. W głębi duszy wstydziła się, że nie martwi się tak bardzo o życie matki jak o swoje. Budziła się w nocy zlana potem z krzykiem i mówiła szeptem w stronę łóżka Moniki:
– Wydaje mi się, że czuję gaz…Monika? Czujesz coś?
– Śpij dalej, niedawno sprawdzałam, wszystko jest w porządku – wzdychała zaspana Monika.
– Ale i tak mi się chce siku, to przy okazji sprawdzę – mówiła zawstydzona własnym tchórzostwem Maria.
Zawsze podziwiała Monikę za jej opanowanie i odwagę, wierzyła siostrze całym sercem, ale musiała się upewnić, bo inaczej nie usnęłaby do rana.
Po którejś takiej nieprzespanej nocy Monika wstała i oznajmiła zdecydowanie, że dziś po szkole pójdą odwiedzić ojca w jego mieszkaniu i zapytają go czy je przyjmie do siebie. Kazała Marii ubrać się staranniej niż zwykle i nic nie mówić matce. Cały dzień w szkole Maria wierciła się w ławce, nie była wstanie skupić się na lekcji, była podekscytowana, przestraszona i dziwnie radosna, pełna nadziei, jakiej już dawno nie czuła. Po ostatnim dzwonku wybiegła na zewnątrz i z niecierpliwością przestępowała z nogi na nogę, czekając na Monikę. Ta gdy się zjawiła nie miała na twarzy wypisanej radości, wyglądała raczej na przestraszoną. Pierwszy raz w życiu Maria poczuła się niepewnie obok siostry, która nie wyglądała już na dużo starszą i dojrzalszą. Szły w milczeniu pod adres, który matka w złości nazywała siedliskiem diabła i rozpusty. Monika zapukała mocno w drzwi zdecydowana dostać się do środka za wszelką cenę. Drzwi uchyliły się ze skrzypem, a w progu ukazała się obca kobieta w szlafroku, z papierosem w ustach.
– Czego tu chcecie dzieci? – zapytała chrapowatym głosem.
– Przyszłyśmy do ojca – wyjaśniła rzeczowo Monika, Maria najchętniej wycofałaby się i uciekła daleko ale to Monika decydowała o wszystkim.
Kobieta zmierzyła je wrogim spojrzeniem od stóp do głów, po czym odwróciła się i krzyknęła w głąb mieszkania:
– Czesiek! Są tu jakieś smarkule, mówią, że są twoimi córkami…, rusz się tutaj!
Usłyszały kroki, z korytarza wyłonił się ojciec, trochę starszy niż pamiętały, jakiś zaniedbany, ale to bez wątpienia był on.
– I co? To twoje córki? – przerwała milczenie kobieta.
– Ta..ak – zająknął się zdziwiony i wyraźnie zażenowany.
– No to wejdźcie skoro już tu jesteście – niechętnie machnęła ręką w stronę mieszkania. – Chyba nie przyszłyście tu robić przedstawienia na pół bloku jak wasza matka, co?
Monika wzięła za rękę osłupiałą ze wstydu i strachu Marię i pociągnęła w głąb mieszkania. W środku było brudno jakby nikt tam nie sprzątał od tygodni, po ziemi walały się buty, ubrania i puste butelki. W pokoju naprzeciw drzwi wejściowych siedziało dwóch chłopców, którzy teraz wpatrywali się z zaciekawieniem w niecodziennych gości. Kobieta zamknęła tamte drzwi i wprowadziła je do sypialni, gdzie stało nie pościelone łóżko, na którym się położyła. Ojciec zakłopotany usiadł w fotelu, a one stały, bo więcej miejsc siedzących nie było.
– No więc, po co was przysłała matka? Po pieniądze? – zaskrzypiała szyderczo kobieta wyciągając się wygodnie na łóżku.
Monika nawet nie spojrzała na nią, co wyraźnie ją rozwścieczyło, odwróciła się w stronę ojca i powiedziała najspokojniej, tak jak to ona potrafiła:
– Tato, przyszłyśmy zapytać cię czy nie zechciałbyś nas wziąć do siebie.
– Bezczelna gówniara!- usłyszały wściekły wrzask kobiety. – Matka nasłała cię żebyś wzbudziła litość w ojcu, podstępna żmija! Wasz ojciec ma teraz nową rodzinę na utrzymaniu i swoją żonę. Możecie to przekazać matce! – ryknęła zrywając się z łóżka.
Ojciec Marii siedział w fotelu z czerwoną twarzą z zażenowania, uciekał wzrokiem w bok żeby nie napotkać dumnych oczu Moniki i załzawionych Marii. Było jasne, że nie powie nic w tej sprawie, to nie on tu rządził.
– Rozumiem – oznajmiła zimnym głosem Monika. – Zanim wyjdziemy chcę cię poprosić o pieniądze na rajstopy dla mnie i Marii, mamy nie stać na nowe ubrania w tym miesiącu – dodała stojąc sztywno wyprostowana jak struna.
– A nie mówiłam! Matka wysłała je na żebry, pewno całą pensję rozpuściła! – triumfalnie zarechotała kobieta.
– Ile kosztują te rajstopy? – po raz pierwszy wstydliwie zapytał ojciec.
Monika rzeczowo podała potrzebną sumę.
– To nie prawda. – Bezczelnie weszła jej w słowo kobieta bacznie obserwująca dyskusję. – Przecież to widać, że ona kłamie, to niemożliwe, żeby rajstopy tyle kosztowały! Widać wdały się w matkę – syczała złośliwie. – Daj spokój Czesiek, chcą cię oskubać i wydać na jakieś głupoty! Nie waż się dawać im żadnych pieniędzy – skończyła z groźbą w głosie.
– Tato? – zapytała wyczekująco Monika, jakby nie słyszała ani słowa z tego co mówiła tamta.
– Idźcie już do domu dziewczynki. Mama się na pewno martwi, że was jeszcze nie ma – cicho odrzekł ze wzrokiem utkwionym w podłodze.
Monika nie czekała na dalsze złośliwości uśmiechniętej kobiety, która wyglądała jak kot, który właśnie złapał tłustą mysz. Energicznie obróciła się na pięcie, złapała Marię za rękę i bez słowa pożegnania wymaszerowały z mieszkania.
Nigdy później nie rozmawiały o tym co zaszło tamtego dnia, nigdy też już nie poszły do ojca prosić o pomoc. Tamtego dnia ostatecznie wymazały ojca ze swoich marzeń i nadziei na wiele długich lat. Zrozumiały wówczas, że matka jest naprawdę jedyną osobą, którą mają, oprócz siebie. To dziwne, ale gdyby nie sposób w jaki potraktował je ojciec nie odkryłyby w sobie cieplejszych uczuć do matki. Jaka by ona nie była, przynajmniej w ogóle była, na miarę swoich możliwości.