sty
19
2007
Zagubiony
Author: Magdalena JanczewskaJa czyli kto? – a czy to w ogóle istotne? Pytanie od którego uzależniamy nasze szczęście bądź nieszczęście. Szufladkujemy się nawzajem od pierwszego wejrzenia. Ja jestem ważny, bo jestem kimś. Kimś, a co to znaczy być kimś? Czy bycie kimś ważnym sprawia, że jestem lepszym człowiekiem? Te pytania krążą po orbicie głowy i nie dają się odpędzić łatwo.
Jestem w samym środku mego życia, w połowie drogi do śmierci. Siedzę na piaszczystej plaży i nie czuję absolutnie nic. Nie widzę zachodu słońca, nie słyszę szumu fal. Myślę. Zastanawiam się gorączkowo kim jestem a kim chciałbym być.
Jutro będzie podobne do dziś ale czy ja będę podobny do siebie z wczoraj? Rzadko kiedy wychodzę z domu, ale dziś czułem że nie wytrzymam w czterech dusznych ścianach. Napierały na mnie i zamykały się jak ciasny grób. To nieprawda co mówią. Czas nie leczy ran, jedynie zamazuje wspomnienia. Czasem tak ciężko wykrzesać z siebie odrobinę chęci istnienia. Jak przekonać siebie, że warto żyć? Czym wypełnić pustkę? Nie ma wystarczającego pocieszenia dla braku miłości. Tak bardzo boimy się samotności, że uciekamy od niej w panice w najgorszą otchłań zaprzedając po drodze siebie. Ale gdy w końcu stajemy z nią twarzą w twarz odkrywamy, że jest ona naszym przyjacielem, którego zaniedbywaliśmy zbyt długo z obawy przed spotkaniem.
Jestem samotny, czuję się samotny. Nie ważne jak daleko pojadę, gdzie się ukryję, siebie nie oszukam. Pośród tłumu roześmianych ludzi, we własnym domu, na tym świecie, wszędzie jest tak samo, pusto. Nie wiem ilu ludzi czuje podobnie, lecz nie jest to dla mnie żadne zadośćuczynienie. Czasem gorycz jest tak wielka, że przelewa się przeze mnie falami bólu, wtedy czuję, że moje ciało poddaje się powoli i tracę nad nim kontrolę. Zostaję sam ze sobą i setką myśli krążących mi w głowie niczym sępy nad padliną. Szukam po omacku kawałka drewna, które utrzyma mnie na powierzchni, ale przecież nie dostarczy bezpiecznie do domu.
Okazuje się, że niewiele marzeń ulega zmianie wraz z wiekiem. W moim przypadku potrzeba odnalezienia bezpiecznej przystani nie zmalała ani nie wyblakła. Zepchnąłem ją w najciemniejszy kąt żeby mi nie przypominała, że ciągle dryfuję niczym rozbitek po bezkresnym morzu samotności. Tęsknię za swoim życiem, takim jakie je widziałem za młodu w swoich wyobrażeniach. Nie mogę się pogodzić z faktami tak bardzo odbiegają od mego idealnego świata.
Nie lubię innych ludzi, nic w tym dziwnego, bo nie lubię nawet sam siebie. Spotykanie się z innymi to bezcelowa udręka. Niezależnie ile alkoholu wleję w siebie i tak nie jestem wstanie bezkrytycznie myśleć o własnym życiu. A ponieważ jestem tylko człowiekiem i życie innych oceniam przez pryzmat własnego, to gdy patrzę wkoło, widzę same nieszczęścia i nieszczęśników. Czasem mam wrażenie, że przyciągam samych nieudaczników, takich jak ja, i zamykam się na długie miesiące w swoim mieszkaniu, żeby ich życie nie przygnębiało mnie dodatkowo.
Ludzie myślą, że jestem dobrym człowiekiem, spokojnym sąsiadem. Dla wielu dobry jest ten kto jest cichy, regularny i przewidywalny w swoich poczynaniach. Ja zdecydowanie nie jestem oryginałem. Nie zaliczam się też do dziwaków w oczach moich znajomych, raczej nudziarzy. Choć w rzeczywistości za normalnego coraz mniej się uważam. Ostatnio wydaje mi się, że wariuję. Nigdy nie byłem wariatem więc nie wiem do końca czym taki stan się przejawia, ale wiem na pewno, że wedle wszelkich standardów normalności, moje zachowanie jest nieco inne od tego jakie pokazują np. w telewizji. We wszechwiedzącym i najmądrzejszym ekranie mogę zobaczyć, że ludzie lubią spędzać czas razem, wyjeżdżać, chodzić do restauracji czy na zabawy. Tymczasem we mnie te ‘przyjemności’ budzą odrazę. Na samą myśl o weekendzie spędzonym w tłumie obcych ludzi oblewa mnie zimny pot. Czy jestem normalny? Raczej nie. Ale mi to zupełnie nie przeszkadza. Czy lubię siebie? Raczej nie, bo i za co? I to już trochę mi przeszkadza. Ostatnio nie mogę spać po nocach. Obracam się w łóżku wpatrzony w ciemność i zastanawiam się co mogę zrobić żeby nie być sobie takim ciężarem. Oddycham ciężko i czuję, że niewidzialny głaz przygniata mi klatkę piersiową, a z kuchni słyszę miarowe tik-tak, tik-tak. Powoli włos mi się jeży a oddech przyspiesza, mam wrażenie, że jeżeli za chwilę czegoś nie zrobię, nie zmienię, to zapadnę się w nicość i już nigdy nie wstanę z tego łóżka. Zaczynam panikować, czas płynie nieubłaganie a ja nadal mam 36 lat, 6 miesięcy i 45 dni. Za godzinę będzie 46 dni.
Otrząsam się z niemiłych wrażeń, z niesmakiem rozglądam się wkoło. Po horyzont ciągnie się spienione morze, niebo przybrało barwę dojrzałej czerwieni. Krzywię się z odrazą, to takie oklepane! Sam nie rozumiem po co siedzę na tej plaży, jak setki innych naiwniaków szukając natchnienia. Odmrażam sobie tyłek na mokrym piachu z nadzieją wpatrując się czy kolejna fala nie przyniesie nowych pomysłów. Widać Einstein ze mnie żaden, bo jak dotąd olśnienia brak.
Z uczuciem ulgi i lekkiego rozczarowania wynoszę się z wietrznej plaży w bardziej zaciszne miejsce. Na rogu jest przytulna kawiarnia, o tej porze rzadko nawiedzana przez plażowiczów. Z głową zaprzątniętą własną niewyraźną przyszłością zamawiam kawę i ciasto na pocieszenie.
Jeżeli nic się nie zdarzy to oszaleję z nudów i bezsensu. 10 lat pracuję w domu, niczego mi nie brakuje…. Niczego. To ciekawe, że przywykliśmy mówić że niczego nam nie brakuje kiedy mamy jedynie pieniądze. Bezsens mojego życia zaczął mnie zastanawiać jako ciekawy fenomen. Mam wrażenie, że istnieję odrębnie, w zawieszeniu. Od mego życia nie zależy nic istotnego, nie mam dzieci, żony ani nawet pracowników, żadnego pasjonującego hobby.
Inni ludzie denerwują mnie swoją małostkowością i przyziemnością, więc wszystkie swoje sprawy staram się załatwiać nie wychodząc z mieszkania. Większość zakupów robię przez internet, a gdy już muszę opuścić mieszkanie w celu innym niż spacer dostaję białej gorączki na samą myśl o kilku godzinach spędzonych na tak bezsensownych czynnościach jak kupowanie. Już samo jedzenie jest wystarczająco uciążliwe, trzy razy dziennie wmuszam w siebie pełnowartościowe pożywienie żeby poprawnie funkcjonować. Dokładnie tak, nie żyć, ale funkcjonować. Po skończonym posiłku zawsze czuję niesmak, że muszę wpychać w siebie żarcie jak tuczone prosię. Apetytu nie miewam prawie wcale. Tak jak w życiu, też niewiele budzi moje zainteresowanie. Może żeby chociaż przemieszczanie się z miejsca na miejsce mnie pociągało, ale podróże wydają się zbyt kłopotliwe i nie warte całego zachodu. Bo co takiego jest w innym kraju czego nie mam tutaj? Te samo niebo, słońce i gwiazdy, plaża, lasy, wszystko jedno. I tak nie znoszę nadmiernej egzaltacji pięknem przyrody. Czy każdy musi w ogóle mieć jakieś hobby? Ja nie mam żadnego. Nie mówię, że jest mi z tym dobrze lub źle, twierdzę tylko, że po prostu jest go brak. Jedno wiem na pewno, jest mi przeraźliwie nudno od dłuższego już czasu. Czuję ogólne znudzenie i niezadowolenie, bezsens swego bytu. Nawet to, że siedzę tu i teraz jest pozbawioną jakiegokolwiek celu czynnością, zabijam nudę starając się oszukać siebie, że tu jest lepiej niż w czterech ścianach domu. Na myśl o powrocie tam ogarnia mnie panika, staram się gorączkowo wymyślić jakiś powód żeby zostać dłużej poza swoja celą, ale kompletnie nic nie przychodzi mi do głowy, a przynajmniej nic godnego uwagi. Zupełnie nie rozumiem ludzi, którzy zapychają wolny czas rodzinną wyprawą do supermarketu. Przepychają się nerwowo w ciasnych korytarzach między półkami uginającymi się pod ciężarem różności, od których zaczyna boleć głowa na samą myśl, że trzeba przecież coś wybrać skoro już tu jestem. To szczegół, że można się obejść bez połowy tych rzeczy i że za nim dotrzesz do domu to już czujesz, że masz dość wszystkiego, tłumu nieuprzejmych ludzi, wrzeszczących dzieci i stania w gigantycznych kolejkach do kasy pośród ciekawskich ‘dyskretnie’ prześwietlających twój wózek. Paranoja! I ci biedacy świadomie decydują się na ten los co weekend- i jak tu szanować ludzi?
Albo wizyta w kinie, wmawiają sobie, że idąc na film będą spędzać czas razem. Nie słyszałem większej bzdury! Od kiedy to siedzenie i gapienie się przez dwie godziny w ekran nazywa się poświęcaniem uwagi drugiej osobie? Jakby mało czasu spędzało się przed telewizorem! Są jeszcze nieliczni, którzy decydują się na wyjazd za miasto, żeby spędzać czas równie przyjemnie jak w domu. Szukają wygodnego lokum z ładnym widokiem, żeby nie trzeba było za daleko chodzić i oczywiście z telewizorem w razie gdyby nie było ładnej pogody. Po dwóch dniach wracają zadowoleni z siebie, że spędzili noc w innym łóżku i ‘wyjechali’ gdzieś żeby odpocząć. Zupełnie jakby tego samego nie mogli zrobić w domu.
Lubię kawę parzoną w tej kafejce, zawsze smakuje mi lepiej niż w domu, choć używam dokładnie tego samego gatunku. To zabawne jak fakt, że jesteś obsługiwany wpływa na odbiór tego co dostajesz. Mi zawsze wszystko lepiej smakuje poza domem, a może to kwestia towarzystwa? Nigdy nie lubiłam tego ponuraka, z którym muszę wszystko robić od urodzenia.
Kawy starczy mi zaledwie na jeden łyk, z ciastka zostały same okruszki, chwilę po tym jak podniosę filiżankę do ust poczuję naglący przymus żeby stąd wyjść i to nie dlatego, że nie chcę dłużej zostać, po prostu przestanę mieć prawo do siedzenia przy tym stoliku. Wypożyczyłem sobie to krzesło na czas spożywania zamówienia, co oznacza, że jestem tu miłym gościem przez nie dłużej niż pół godziny, chyba że ponownie dokupię sobie czas. Zastanawiam się czy wszyscy mają to uczucie kiedy korzystają z usług. Zawsze czuję się niezręcznie kiedy oferuje mi się coś za darmo, bo kto w dzisiejszych czasach robi cokolwiek bezinteresownie. Jeżeli dostajesz coś, oznacza to, że kryje się za tym haczyk, przysługa którą trzeba będzie oddać lub dług do spłacenia. Z ciężkim sercem wypijam ostatni łyk zimnej już kawy i natychmiast podnoszę się od stołu w obawie, że inni pomyślą o mnie, że nie mam co ze sobą zrobić. Jakby tak w rzeczywistości nie było! Pozory! Wieczna gra! Nawet na pustej scenie, gdzie nikt nie patrzy, tak zgrałem się ze swoja rolą, że nie mogę przestać wkoło jej odtwarzać. Istna paranoja. Wszędzie są oczy, które patrzą i oceniają.
Wychodzę na rozgrzaną od słońca ulicę, wiatr mierzwi mi włosy, najchętniej stałbym tak w bezruchu wieczność, ale znowu dopada mnie natrętna świadomość, że wkoło są ludzie, a mego zachowania nie można uznać za normalne. Czy to nie irytujące jak bardzo staramy się wyglądać na zwyczajnych, upodobniać się do innych? Gdybym spędził pół dnia stojąc przed tą kawiarnia na chodniku pewnie właściciel wezwałby policję sądząc, że mi odbiło.
Niechętnie, bardzo wolno, kieruję się w stronę domu. Moje myśli wędrują do szkiców rozrzuconych na biurku. Wzdragam się na wspomnienie pracy. Kiedyś planowanie każdego szczegółu, wymyślanie nowych linii, zagięć, sprawiało mi przyjemność. Sama myśl, że kreślę właśnie czyjś dom, rysuję marzenia, wprawiała mnie w podniecenie. Zawsze wyobrażałem sobie, że wędruję po każdym pokoju nieomal czując pod ręką gładką powierzchnię konturów. Przechodziłem z pokoju do pokoju czując się jak Pan we własnym świecie, do którego nikt inny nie miał wstępu i który całkowicie zależał ode mnie. Każdy projekt był moim nowym domem na czas realizacji, później gdy musiałem się z nim rozstać czułem jakbym sprzedawał cząstkę siebie, ale zawsze pocieszał mnie fakt, że przyczyniłem się do zbudowania szczęśliwego domu. Nigdy nie myślałem o swoich projektach inaczej.
Teraz przyczyniam się do zabudowania każdego wolnego centymetra zjadaczami czasu, fabrykami pieniędzy. Nie czuję, że robię coś pożytecznego ale też nic godnego potępienia. Niczym nie różnię się od innych, którzy zaprzedali marzenia za kasę, to standard. Nikt nie docenia utopijnych marzycieli, nikt nie ma dla nich słowa pociechy, życie eliminuje ich bezdusznie. Czy czasem żałuję? Czy mam do siebie pretensje? Teraz to bez znaczenia. Człowiek łatwo przyzwyczaja się do luksusu i szybko przestaje sobie zadawać pytania. Potem już mu się nie chce wracać do tego co było, bo mało kogo stać na luksus odkupienia zaprzedanych marzeń.
Zatrzymuję się na chwilę pośrodku drogi i rozważam możliwość odwiedzenia rodziców na cmentarzu, ale jak zawsze tylko sobie obiecuję. Kiedy już uda mi się dotrzeć na miejsce zamiast ulgi mam niewyraźne uczucie obcości. Patrzę na zimną płytę i wyryte na niej napisy i nie czuję absolutnie nic. To tylko kamień. Przecież ich już tam nie ma, więc po co mam gadać do płyty? Czy nie lepiej by było otworzyć album ze zdjęciami? Dlaczego ludzie uważają, że jeżeli mają już coś do powiedzenia zmarłym to muszą to koniecznie robić na cmentarzu? Osobiście nie czuję się komfortowo z myślą, że moi rodzice tkwią gdzieś pośrodku tej masy krzyży i czekają akurat na moją wizytę.
Zdecydowanie ruszam dalej przed siebie. Teraz ze złością, dynamicznie przemierzam odległość dzielącą mnie od domu. Każdy dzień, każde wyjście kończy się w ten sam sposób, powrotem do tego co było, jest i będzie. Nic nie jest wstanie zmienić tej pieprzonej rutyny!
W kieszeni brzęczy telefon. Z miłym zaskoczeniem i ulgą przyjmuję fakt, że jednak ktoś spostrzega fakt mego istnienia. Nie cierpię komórek, wszędobylskiej smyczy, od której uzależniasz się w przeciągu tygodnia. Potem już nie możesz bez niej żyć, bezwiednie sprawdzasz czy nadal masz ją przy sobie, czy aby na pewno nikt do ciebie nie dzwonił, a może dostałeś nową wiadomość. Kiedy jesteś w silnej desperacji żeby podtrzymać swój iluzoryczny kontakt ze światem wyciągasz swego ‘przyjaciela’ i piszesz do kogoś jakąś bezsensowną wiadomość w nadziei, że zaraz ci odpisze i dłużej nie będziesz czuł się sam. Zabijasz czas i własną świadomość bezczynności na krótko, ale i to dobre.
Z niezmienną ciekawością unoszę telefon do oczu żeby odczytać kto do mnie dzwoni. Z lekkim rozczarowaniem stwierdzam, że to Tomek, mój kumpel od czasów liceum. To dziwne, ale zawsze kiedy słyszę dźwięk dzwonka łudzę się przez te kilkanaście sekund, że może właśnie ten telefon odmieni moje życie raz na zawsze. Jakbym spodziewał się, że właśnie teraz Bóg ujawni swoje istnienie i ześle mi drugą szansę na uczynienie mego życia czymś sensownym.
Z udawaną wesołością w głosie odbieram telefon, nic ponad normę, każdy musi być szczęśliwy, w przeciwnym razie coś jest z nim nie tak i lepiej trzymać się od niego z daleka.
– Cześć, co słychać? Nudzisz się w pracy? – pytam udając zainteresowanie.
– Ja? W pracy? Nigdy! Szef skutecznie organizuje nam rozrywki – śmieje się pełen energii.
Krzywię się z niesmakiem. Kolejny karierowicz z klapkami na oczach, czasem zupełnie kolesia nie poznaję.
– Ale do rzeczy Adam, mam tylko chwilę. – Jasne, jakby to była nowość, komentuję w myślach. – Może wpadłbyś dzisiaj do nas na imprezkę? Eliza koniecznie chce cię zobaczyć i jęczy mi już od tygodni żeby się spotkać. Będzie parę ciekawych lasek, samotnych! – podkreśla dobitnie jakby to miało przeważyć szalę.
Jednego nie rozumiem, dlaczego wszyscy dostają mani swatania każdej osoby, która nie jest w związku i jest po trzydziestce? – To jak będzie? Powiem Elizie, że przyjdziesz.
– Nie wiem czy się wyrobię z pracą… – łżę jak z nut. – Jutro mam zlecenie do oddania i nie mogę sobie pozwolić na zawalenie tego terminu. – Nawet dla mnie te wykręty brzmią sztucznie, ale nie przejmuję się tym, już dawno przestaliśmy być szczerzy wobec siebie.
– Daj spokój, przecież ty zawsze masz wszystko zapięte na ostatni guzik. Mnie nie nabierzesz! Poza tym, ile możesz tłuc tej kasiory? Co zamierzasz w niej pływać? Możesz się spóźnić, to nie randka, ale przyjdź na pewno, inaczej Eliza obrazi się na ciebie na amen. – Jakby w ogóle pamiętała o moim istnieniu! Nigdy nie lubiliśmy się z Elizką, zaledwie tolerowaliśmy swoją obecność ze względu na Tomka. Z czasem stało się jasne kto wygra tę walkę.
– Dobrze, postaram się wpaść… – słyszę własny zrezygnowany głos i już jestem na siebie wściekły, że znowu dałem się wrobić w coś, na co nie mam najmniejszej ochoty!
– To rozumiem! Przyda ci się w końcu trochę rozrywki. – Sili się na zabawny ton.- Założę się, że już dawno nie byłeś na porządnej imprezie. Muszę spadać. Szef się wkurza. Do później.
– Na razie – odpowiadam bez entuzjazmu.
Całą drogę powrotną głowię się o co mu chodzi tak naprawdę. Nawet przez chwilę nie przeszło mi przez myśl, że mógł faktycznie zaprosić mnie bezinteresownie. Z każdym nowym pomysłem wściekam się coraz bardziej i zarzekam, że nie dam się wrobić w żaden darmowy projekt dla Elizy czy wątpliwą inwestycję. A może po prostu potrzebują pieniędzy? Nie. Tomek zawsze miał oszczędności, w końcu to główny cel jego życia, zgromadzić jak największą sumkę na koncie. Po jaką cholerę, do dziś nie wiem.
Wchodzę do swego azylu zarośniętego wysokim żywopłotem, nie cierpię ciekawskich zaglądających mi przez okna. Otwieram drzwi do swojej warowni i z ulgą zamykam szybko za sobą. Mój dom. Każdy szczegół opracowałem sam z najwyższą dokładnością i starannością, chciałem żeby był idealny. Kto by pomyślał, że buduję własną celę? Uczucie ulgi nie trwało długo. Wiem, że tu nie muszę niczego grać, nikt nie jest wstanie mnie zobaczyć, a mimo to ogarnia mnie prawie natychmiast całkowite przygnębienie i jakiś dziwny bezwład. Własne ciało zaczyna mi ciążyć, jakbym ważył dwa razy tyle. Przez chwilę nawet się cieszę, że jednak będę miał dokąd wyjść wieczorem, ale zaraz zdaję sobie sprawę, że znów się oszukuję. Nikt mnie tam nie zaprosił dla towarzystwa i wcale się nie dziwię, nie znam bardziej przygnębiającego faceta od siebie. I drugiego, który równie by się nad sobą użalał. Idę do kuchni, nie zdejmuję butów, nie ja tu sprzątam. Na początku przejmowałem się takimi drobiazgami, z czasem po prostu podwyższyłem wypłatę gosposi i już się tym nie wzruszam. Przyjąłem tę samą zasadę co wszyscy, płacę wymagam. I po raz kolejny udowadniam, że kiedy jest mi to na rękę, to żyję tak jak inni, a kiedy nie to klnę na głupotę ogółu. Bardzo łatwo przyzwyczaiłem się do nie szanowania pracy innych. To takie proste, płacisz i już nie musisz się niczym przejmować, a jak źle się z tym czujesz to dokładasz trochę więcej papierków, wszystko kwestia podejścia. Tego też w sobie nie cierpię. Trudno, z tym też muszę żyć.
Z poczuciem winy wchodzę do swojej przestronnej pracowni, w której nie ma prawie nic poza kanapą i olbrzymim biurkiem pośrodku sali, a zamiast ściany frontowej jest wielka szyba. Widok za przezroczystą ścianą dawno stracił urok, a uczucie wolności zastąpiły ograniczenia, niechęć, duszność. 50 metrów a mam wrażenie, że zrobiło się 5. Pod przymusem tyrana, który we mnie siedzi zbliżam się do blatu i staram skupić na szkicach. Przez chwilę gapię się bezmyślnie niewidzącym wzrokiem, żeby zaraz stwierdzić, że potrzebuję jeszcze jednej filiżanki kawy, żeby pobudzić się do myślenia. Z ulgą wychodzę z pracowni, oszukując wyrzuty sumienia na następne pół godziny. Siadam w salonie, nie włączam telewizora, budzi we mnie wstręt. Mam dość polityki, tanich sensacji i fali nieszczęść, bez których miliony nie mogą żyć. Nigdy nie zrozumiem jak można w ramach relaksu oglądać telewizję. Dobry film to rzadkość, dlatego jeżeli mam ochotę stracić kontakt z moją przygnębiającą rzeczywistością to wypożyczam sobie film albo kupuję książkę.
Piję kawę powoli i szukam sposobu żeby zapełnić czas do wieczora. Już wiem, że pójdę do Tomka, że nie wytrzymam kolejnego wieczoru ze sobą. Jednocześnie pragnę towarzystwa i nie mogę go znieść, człowiek jest pełen sprzeczności. Zegar mozolnie przesuwa się do przodu. Czuję złość i nerwy falami przepływające przez moje ciało i kumulujące się w nogach. Zaczynam nerwowo krążyć po pokoju. Bezskutecznie próbuję się zmusić do zainteresowania czymkolwiek. Każde zajęcie wydaje się śmiertelnie nudne lub przerażająco trudne, nawet bilard mnie już nie kusi. Wiem też, że za nic w świecie nie zmuszę się do ćwiczeń siłowych. Nie chce mi się nic. Zrezygnowany opadam z powrotem na kanapę i obserwuję swoje odbicie w plazmie. Nie muszę widzieć szczegółów. Wiem, że mam wzrok pozbawiony wyrazu i matowe brązowe włosy niedbale rozrzucone przez wiatr. Zgarbione ramiona i podkrążone oczy świadczą o niebywałym zmęczeniu. A przecież nic nie robię. Nic tak nie wykańcza jak bezczynność i bezsenne noce. Ziewam znużony własną obojętnością i postanawiam iść spać. To nic że jest środek dnia, w nocy i tak nie zasnę. Poza tym, muszę odpocząć przed ‘imprezą’ u Tomka, bo będę nie do życia. Co ja wygaduję? Nie pamiętam kiedy ostatnio chciało mi się cokolwiek. Z irytacją odganiam krytyczne myśli na swój temat i zanurzam się w błogą nieświadomość – sen.
Głowa mi pęka, ledwo się podnoszę. Nie mam siły wstać a co już mówić o wychodzeniu gdziekolwiek. Znowu przespałem większą część dnia. Matka zawsze na mnie krzyczała, że prześpię swoje życie, nie była w sumie tak daleko od prawdy. Z nadludzkim wysiłkiem dźwigam ociężałe, bezwładne ciało i idę do łazienki. Każda czynność, od umycia zębów po nałożenie skarpetek zajmuje wieczność i jest niebywale irytująca. Kiedy w końcu udaje mi się pozbierać do kupy nadal nie wyglądam zachwycająco ale przynajmniej nie będę już straszyć ludzi.
O 21 docieram do mieszkania Tomka, spóźniam się o godzinę, żeby nie wyglądało, że kłamałem. Nie chcę też pokazać, że mi zależało na ich przyjęciu. W progu Elizka niemal rzuca mi się na szyję i wycałowuje jakby właśnie się dowiedziała, że jestem jej zaginionym bratem bliźniakiem. Z niepewną miną wytrzymuję ten atak udawanego entuzjazmu, tak popularny w niektórych kręgach. Zawsze mnie bawiło, kiedy widziałem dwie serdecznie nie znoszące się ‘przyjaciółki’ całujące głośno powietrze wokół swoich policzków. Na szczęście Tomek zrezygnował z wylewności i tylko poklepał mnie przyjaźnie po plecach.
W salonie sporo gości, oczy wszystkich zwracają się oczywiście na mnie i teraz następuje część której najbardziej nie cierpię. Podchodzę do każdego z osobna i witam się z dziesięcioma osobami, których imiona zapominam w tej samej chwili, w której wychodzą z ich ust. Uśmiecham się tak, że dostaję szczękościsku i już żałuję, że tu jestem. Tomek przedstawia mnie głośno jako swego najlepszego kolegę z czasów szkolnych i robi mi darmową reklamę, podkreślając jaką to kasę zbijam na swoich projektach. Po tej uwadze w oczach kobiet wyraźnie rosnę i pojawia się błysk zainteresowania, faceci z kolei uśmiechają się ironicznie, niemalże pobłażliwie traktując mnie jak wrogą konkurencję. I zanim zdążyłem wziąć pierwszy zbawienny łyk martini już słyszę jak pada jedno z moich ulubionych pytań.
– Słuchaj Adam, a tak naprawdę to da się wyżyć z tego rysowania? – Napakowany jegomość obwieszany złotem wpatruje się we mnie wyzywająco. Wszędzie to samo, nie możesz pojawić się w obcym towarzystwie bez choćby skrótowego opisu twego CV. Dlaczego nikt mnie nie zapyta co lubię robić, albo jakie samochody mi się podobają? Nikt już nie ma innych zainteresowań niż własna i cudza praca?!
– Nie narzekam – odpowiadam powściągliwie, nie chcąc przejść do dalszego etapu, to jest cen na rynku, popytu i podaży, itp.
– Nie bądź taki skromny – Tomek czuje się w obowiązku wyjaśnić, że nie koleguje się z miernotami i byle kogo do domu nie zaprasza. – Adam ma więcej zer na koncie niż ja i ty razem wzięci – wyjaśnia z ojcowską dumą niezadowolonemu facetowi.
Po chwili zaczyna się mało interesująca przepychanka pt. „Kto ma więcej”. I kiedy już mi się wydaje, że gorzej być nie może i zaczynam się gorączkowo zastanawiać jak się stąd wydostać, tleniona blondynka siedząca obok mnie przysuwa się bliżej i przesyła mi promienny uśmiech. Wzdragam się z niechęcią. Nie toleruję jakiejkolwiek inwazji w moją prywatną przestrzeń, a ta wymalowana lalka już prawie włazi mi na kolana. Nie ma nic gorszego niż nachalna babka dająca ci wyraźnie do zrozumienia, że właśnie zostałeś szczęśliwym wybrańcem losu. Mam ochotę powiedzieć: trochę subtelności kobieto! Ale zamiast tego uśmiecham się uprzejmie i czekam aż dziewczyna wydobędzie z siebie jedno składne zdanie.
– Jesteś bardzo interesującym mężczyzną wiesz o tym? – pada genialne zdanie.
Nie zadaję sobie nawet trudu żeby odpowiedzieć na to jakże wyszukane i podchwytliwe pytanie. Nabieram pełne usta martini usprawiedliwiając choć częściowo swój nietakt. Dziewczyna jednak nie zraża się i próbuje dalej. – Lubię małomównych i tajemniczych – szepcze konspiracyjnym tonem.
– Ja również – odpowiadam uprzejmie rozglądając się bezradnie w poszukiwaniu ratunku. Tomek tylko uśmiecha się porozumiewawczo, a ja zastanawiam się o co tu cholera chodzi.
– Jestem Beata – blondyna wyciąga do mnie rękę i zakłada nogę na nogę a jej spódniczka kurczy się skandalicznie, co wydaje się sprawiać jej dużą przyjemność, jeżeli o mnie chodzi, to nie robi na mnie większego wrażenia.
– Miło mi – mówię tonem wyraźnie wskazującym na coś zupełnie przeciwnego. – Przepraszam – Wstaję i uciekam do łazienki.
Przez chwilę z nadzieją i lekkim rozbawieniem wpatruję się w małe okienko pod sufitem. Czy tylko ja w ten sposób odbieram towarzyskie spotkania? Psychiatra powiedziałby pewnie, że odczuwam głęboki lęk przed związaniem się z drugą osobą i miałby trochę racji. Chociaż ja słowo lęk zastąpiłbym nieodpartą odrazą. Aniela zafundowała mi skuteczną niechęć do wszystkich związków. Właściwie to powinienem być jej wdzięczny, jak teraz patrzę na Tomka to dziękuję Bogu, że nie siedzę w podobnym szambie. Nie dość że facet ma niewiele do powiedzenia na temat własnego stylu życia to jeszcze przerabia się mu osobowość i zanim się obejrzy nie ma już własnej woli ani pragnień. Kolejny piesek kanapowy Elizy. Z drugiej strony, czym ja się różnię? Patrzę co dzień na puste odbicie swoich zmęczonych oczu. Też nie mam żadnych pragnień… Boże, musze się napić, bo nie mogę dłużej znieść własnego skomlenia. Z twardym postanowieniem, że nie wrócę do domu trzeźwy wychodzę z łazienki, żeby wpaść prosto na Elizą. Uśmiecha się przepraszająco, jak nie ona, chimera jedna! i kładzie mi dłoń na ramieniu zaglądając głęboko w oczy. Stoję jak osłupiały, zupełnie jakbym wylądował na innej planecie i właśnie stał naprzeciw kosmity z szeroko rozdziawioną buzią. O co jej chodzi? Rusz się kobieto!
– Cieszę się, że przyszedłeś – mówi słodkim i zadziwiająco szczerym głosem wlepiając swoje niewinne oczy wielkie jak pięciozłotówki.
– Ja też – kłamię starając się unikać jej wzroku. Co jest grane do cholery, czuję każdym nerwem swego ciała, że coś jest nie tak. Już sam fakt, że w ogóle rozmawiam z Elizą jest dziwaczny.
– Nie myślałeś żeby się ożenić?- Elizka zadaje idiotyczne pytanie w przedpokoju pomiędzy łazienką a salonem.
Równie dobrze mogłaby mnie zapytać kiedy ostatnio goliłem nogi a pewnie uzyskałaby ten sam efekt. Miałem minę jakbym brał udział w wielkim popieprzonym żarcie. – Nie Eliza nie myślałem – odpowiadam z cieniem irytacji. – Pozwolisz, ze wrócę do pokoju.
– Poczekaj proszę – zatrzymuje mnie zastępując drogę. Ma dziwny wyraz zmieszania i determinacji na twarzy. – Wyobrażam sobie, że to musi brzmieć idiotycznie zważywszy, że nigdy nie rozmawialiśmy za dużo…. – Z grzeczności nie zaprzeczam, obserwuję jej coraz bardziej zakłopotaną minę i o dziwo wcale nie sprawia mi to radości – ale to bardzo ważne żebyśmy teraz przez chwilę porozmawiali. Nie masz nic przeciwko żeby poświęcić mi chwilkę? – Wyłamuje bezradnie ręce. – Przejdźmy do tamtego pokoju dobrze?
Waham się przez moment, nie mam ochoty zostawać z nią sam na sam ale ciekawość zżera mnie od środka. Co takiego, nie cierpiącego zwłoki może łączyć mnie i żonę mego niegdyś najlepszego kumpla? Za cholerę nie wiem, chyba tylko wzajemna niechęć.
– Nie będę owijać w bawełnę, bo widzę, że się męczysz… – mówi siadając na kanapie.
– Byłoby najprościej żebyś w końcu wyjaśniła o co chodzi, bo zaczyna się to robić trochę denerwujące – a raczej wkurzające poprawiam się w myślach nadal kompletnie zdezorientowany.
– Tak, masz rację… – nerwowo przeczesywała włosy rękoma. – Chodzi o to, żebyś przepisał na mnie cały swój majątek – wypaliła jednym tchem.
Zacząłem się śmiać dopiero po dobrej chwili, nie byłem nawet wkurzony tą nieudolną próbą rozładowania napiętej atmosfery. – Bardzo dobry dowcip, dość oryginalny muszę przyznać… Choć zupełnie nie rozumiem po co mi go opowiadasz – chrząknął nieco zmieszany jej przedłużającym się milczeniem.
– Nie od dziś wiadomo, że jesteś odludkiem, który nie potrafi się odnaleźć w otaczającym świecie – zaczęła zdecydowanie spokojniej. – Tomek uważa, że potrzebujesz odskoczni od swego życia, żeby zacząć znowu oddychać swobodnie.
– Nie wiem do czego zmierzasz, ale twój monolog brzmi coraz bardziej pokrętnie i idiotycznie…
– Pozwól mi skończyć proszę….- spojrzała mi głęboko w oczy jakby chciała udowodnić, że jest najbardziej współczującą i godną zaufania istotą na świecie. – Zastanów się przez chwilę, czy coś z tego co powiedziałam było kłamstwem? Czy jeszcze cokolwiek cię cieszy?
Wbrew samemu sobie nie potrafiłem zaprzeczyć, co jeszcze bardziej mnie rozzłościło.
– Postanowiliśmy z Tomkiem pomóc ci powrócić do domu… Odnaleźć siebie. W zamian za ten bezcenny dar, będziesz musiał zrobić bardzo niewiele, w praktyce nic. – Zrobiła znaczącą pauzę, jakby czekając na moje pytanie, jednak ja uparcie milczałem, miałem dość tej idiotycznej rozmowy. Westchnęła ciężko kręcąc głową z dezaprobatą na moją upartość. – Wystarczy, że wyrzekniesz się swojego majątku i dotychczasowego stylu życia, a my już zadbamy o to byś zrozumiał prawdziwy sens swego istnienia.
– Nie wiedziałem, że jesteś psychicznie chora – sam byłem zdziwiony swoim opanowanym tonem. – Zapisaliście się do jakiejś popieprzonej sekty?!
– To nie jest sekta, tylko dobrowolna organizacja pomagająca takim jak ty odnaleźć swoją drogę…
– Wychodzę – wstałem energicznie. – Powinnaś zgłosić się do psychiatry.
– To nie ja mam problemy z sobą…
Tego już było zdecydowanie za wiele, wyszedłem trzaskając głośno drzwiami. Nie zatrzymałem się nawet na chwilę by porozmawiać z Tomkiem, który posłał mi zmartwione spojrzenie, w stylu ‘źle robisz chłopie wychodząc przed końcem przedstawienia’. Kiedy oni zdążyli wpaść w takie gówno i to po same uszy, zastanawiałem się zbiegając szybko po schodach. Zdecydowanie nie wyglądało to na prima aprilis. Moja znajomość z Tomkiem i jego żoną wariatką właśnie dobiegła definitywnie końca. Nie mogłem uwierzyć, że to wszystko naprawdę miało miejsce, byłem pewien, że gdybym usłyszał jak ktoś opowiada mi taką historię to pomyślałby, że to największa bujda pod słońcem!
c.d.n.