Dla mojego anioła

Author: Magdalena Janczewska

Całkiem nowy dzień. Budzisz się rano ze świadomością, że masz swoje miejsce we wszechświecie i to nie byle jakie ale ważne . Masz pewność, już nie przeczucie, że nie idziesz sama przez życie, wiesz, że ktoś się tobą opiekuje. Ogarnia cię spokój, z którego płynie pewność, że nic złego ci się nie może stać. Twoja droga jest pełna znaków. Na początku nie udolnie je odczytujesz, często biorąc za przypadek ale z czasem stają się coraz jaśniejsze. A wtedy nic co ci się przydarza nie bierzesz już za przypadek, wiesz że wszystko ma swój sens, nie musisz od razu rozumieć jaki, wystarczy ci przekonanie, że tak ma być. Odczuwasz wdzięczność, że żyjesz, poznajesz i czujesz.

Anioły są wszędzie. Świat jest pełen cudów, teraz już widzę, bo patrzę wiedząc że są dwa światy widzialny i niewidzialny. Jeden da się zobaczyć, drugi poczuć i zobaczyć oczyma duszy, razem tworzą całość, w której czujemy się pełni.

Kiedy leżę w nocy sama, wyobcowana, odchodzę od zmysłów, moja wyobraźnia pracuje na pełnych obrotach żeby mi udowodnić, że jednak potrafi mnie przestraszyć. I na nic zdają się moje zapewnienia, że nie dam się tym razem, że to dziecinada i niedorzeczność. Czuję jak strach mnie dopada, podrywam się na każde skrzypnięcie i szelest, nasłuchuję bojąc się poruszyć, pot spływa mi po plecach, myślę gorączkowo czym odwrócić swoją uwagę. Zasypiam przy zapalonym telewizorze… Kolejna noc, już się denerwuję, że nie będę spać. Tym razem jest inaczej. Tym razem przypominam sobie, że nie jestem sama, że Oni nie pozwolą mnie skrzywdzić, że mam swego opiekuna. Zamykam oczy i rozmawiam z Nim o moich obawach, lękach i pragnieniach, wyobrażam sobie i czuję Jego obecność tuż obok siebie. Czuję jak słucha ze zrozumieniem i miłością, wiem że z Jego pomocą dojdę tam gdzie powinnam. Otwieram oczy, ciągle podekscytowana, ale już w inny sposób, pozytywny. Przed zaśnięciem myślę jeszcze długo jakie życie wydaje się oczywiste gdy słuchasz siebie, jak mało a jednak dużo trzeba zrobić by zrozumieć siebie. Sama nie zaglądam tam za często, ale zawsze kiedy wracam z wędrówki w głąb siebie jestem zadowolona, że to zrobiłam. Wtedy jestem w stanie zaakceptować swój sposób życia, spojrzeć na siebie wyrozumiale. Ci, którzy twierdzą, że nie mają problemów z polubieniem siebie, przeważnie mają największe. Tych da się łatwo poznać po agresywnym, wojowniczym stosunku do innych, brak akceptacji siebie i strach przed ludźmi i życiem to mechanizm uruchamiający system obronny – w tym wypadku jest to krzyk, dążenie do konfliktu i agresja. Czasem łatwiej jest zagłuszyć sumienie niż go przez chwilę posłuchać.

Budzę się rano i myślę, że dziś jest kolejny piękny dzień pełen znaków, które wystawił na mojej drodze mój Anioł. Wychodzę z domu pełna wewnętrznej radości płynącej z przeświadczenia, że jestem we właściwym miejscu i na właściwej drodze, a co najważniejsze nie sama. Widzę zupełnie inaczej ludzi wokół, każda zasłyszana rozmowa zwraca moją uwagę, jakby była wypowiadana na mój osobisty użytek. Z początku wydaje się to zabawne jak wiele rzeczy, na które poszukujesz odpowiedzi przychodzi do ciebie pod postacią reklamy, telefonu, sprzedawczyni w sklepie czy zasłyszanej rozmowy. Teraz już nie wierzę w przypadki, zrządzenia losu, chyba że w te kierowane odgórnie. Ten sposób spostrzegania rzeczywistości zdecydowanie ją upiększa i dodaje życiu smaku, którego często nam brakuje. Slogan: ‘wystarczy uwierzyć’, ma jednak coś w sobie. W każdym razie nie szkodzi spróbować, spróbować popatrzeć na świat jak na miejsce, gdzie cuda nie tyle się zdarzają co są na porządku dziennym, to jak zafundowanie sobie wakacji w świecie marzeń. Ja staram się fundować sobie takie wakacje przynajmniej kilka godzin dziennie, praktyka czyni mistrza. Uśmiechnij się do lustra a lustro uśmiechnie się do ciebie, więc staram się uśmiechać.

Nie łatwo jest w wirze codziennych zajęć, wśród zupełnie ‘obcych’ ludzi, często takich których nie znosisz od pierwszego wejrzenia spostrzegać siebie jako szczęśliwą osobę w idealnym świecie. Dlatego też ja zupełnie tego od siebie nie wymagam, słowa wymaganie i szczęście nie idą w parze Wściekam się i często nie potrafię nad tym zapanować, kłócę się i powtarzam bezsensowne plotki jak każdy, różnica jest taka, że teraz widzę i słyszę to co mówię innymi oczyma, jakby z boku i czasem wydaje mi się to więcej niż zabawne w swojej niedorzeczności. To ciekawe słuchać siebie w myślach i śmiać się np. z niektórych umoralniających czy pouczających sentencji jakie się czasem zdarza wygłosić albo pełnych jadu wypowiedzi o koleżance – ‘szczęściara jedna’, ‘tej to się udało’. Skąd to się w ogóle we mnie bierze? – zastanawiam się zaskoczona. Każdy tak robi, tylko nie każdy zdaje sobie z tego sprawę albo chce to analizować. Najlepsze rozwiązanie to śmiać się ze swojej jędzowatej strony a szybciej się utemperuje niż się wydaje, w końcu to też cząstka mnie, więc potraktuję ją ze zrozumieniem i odrobiną humoru, jak życie.

Otaczają mnie obcy ludzie. A jednak każdy z nich ma swego Anioła, swoją ścieżkę, łączą nas podobne pragnienia i obawy, te ostatnie często zbliżają ludzi. Zdecydowanie łatwiej jest przyznać się biedakowi, że się jest bez grosza niż bogaczowi. Na tym właśnie polega problem: biedak nie patrzy na bogacza jak na sprzymierzeńca i równego sobie. Wewnętrzne uprzedzenia, obawy i nieufność z pewnością nie ułatwiają nam kontaktów z innymi. Jedyna recepta to zaufać sobie, swoim opiekunom i nie spodziewać się po ludziach i życiu zawsze najgorszego.

Po niebie przesuwają się błękitne obłoki lekko mknąc na wietrze, wyobrażam sobie, że siedzą na nich ludzie, ich śmiech rozchodzi się po niebie, jedni tańczą delikatni jak piórka, drudzy siedzą machając stopami w powietrzu, inni po prostu cieszą się w duszy niezwykłą podróżą. Słońce pieści moją twarz, delikatnie głaszcze. Uwielbiam ciepło, wyobrażam sobie, że strumyczkami wlewa we mnie witalne siły i energię. Drzewa rozmawiają za moimi plecami, nie przejmują się moją obecnością, nie korzystam z ich cienia, za bardzo potrzebuję słońca. W tym momencie wiem na pewno, że mam wszystko czego potrzeba do szczęścia, bo czego więcej można chcieć? Czuję niezwykłość mego otoczenia. Życie jest piękne i ma sens samo w sobie, wystarczy umieć się nim cieszyć. Ja stale się tego uczę, czego życzę również Tobie.

Zagubiony

Author: Magdalena Janczewska

Ja czyli kto? – a czy to w ogóle istotne? Pytanie od którego uzależniamy nasze szczęście bądź nieszczęście. Szufladkujemy się nawzajem od pierwszego wejrzenia. Ja jestem ważny, bo jestem kimś. Kimś, a co to znaczy być kimś? Czy bycie kimś ważnym sprawia, że jestem lepszym człowiekiem? Te pytania krążą po orbicie głowy i nie dają się odpędzić łatwo.

Jestem w samym środku mego życia, w połowie drogi do śmierci. Siedzę na piaszczystej plaży i nie czuję absolutnie nic. Nie widzę zachodu słońca, nie słyszę szumu fal. Myślę. Zastanawiam się gorączkowo kim jestem a kim chciałbym być.

Jutro będzie podobne do dziś ale czy ja będę podobny do siebie z wczoraj? Rzadko kiedy wychodzę z domu, ale dziś czułem że nie wytrzymam w czterech dusznych ścianach. Napierały na mnie i zamykały się jak ciasny grób. To nieprawda co mówią. Czas nie leczy ran, jedynie zamazuje wspomnienia. Czasem tak ciężko wykrzesać z siebie odrobinę chęci istnienia. Jak przekonać siebie, że warto żyć? Czym wypełnić pustkę? Nie ma wystarczającego pocieszenia dla braku miłości. Tak bardzo boimy się samotności, że uciekamy od niej w panice w najgorszą otchłań zaprzedając po drodze siebie. Ale gdy w końcu stajemy z nią twarzą w twarz odkrywamy, że jest ona naszym przyjacielem, którego zaniedbywaliśmy zbyt długo z obawy przed spotkaniem.

Jestem samotny, czuję się samotny. Nie ważne jak daleko pojadę, gdzie się ukryję, siebie nie oszukam. Pośród tłumu roześmianych ludzi, we własnym domu, na tym świecie, wszędzie jest tak samo, pusto. Nie wiem ilu ludzi czuje podobnie, lecz nie jest to dla mnie żadne zadośćuczynienie. Czasem gorycz jest tak wielka, że przelewa się przeze mnie falami bólu, wtedy czuję, że moje ciało poddaje się powoli i tracę nad nim kontrolę. Zostaję sam ze sobą i setką myśli krążących mi w głowie niczym sępy nad padliną. Szukam po omacku kawałka drewna, które utrzyma mnie na powierzchni, ale przecież nie dostarczy bezpiecznie do domu.

Okazuje się, że niewiele marzeń ulega zmianie wraz z wiekiem. W moim przypadku potrzeba odnalezienia bezpiecznej przystani nie zmalała ani nie wyblakła. Zepchnąłem ją w najciemniejszy kąt żeby mi nie przypominała, że ciągle dryfuję niczym rozbitek po bezkresnym morzu samotności. Tęsknię za swoim życiem, takim jakie je widziałem za młodu w swoich wyobrażeniach. Nie mogę się pogodzić z faktami tak bardzo odbiegają od mego idealnego świata.

Nie lubię innych ludzi, nic w tym dziwnego, bo nie lubię nawet sam siebie. Spotykanie się z innymi to bezcelowa udręka. Niezależnie ile alkoholu wleję w siebie i tak nie jestem wstanie bezkrytycznie myśleć o własnym życiu. A ponieważ jestem tylko człowiekiem i życie innych oceniam przez pryzmat własnego, to gdy patrzę wkoło, widzę same nieszczęścia i nieszczęśników. Czasem mam wrażenie, że przyciągam samych nieudaczników, takich jak ja, i zamykam się na długie miesiące w swoim mieszkaniu, żeby ich życie nie przygnębiało mnie dodatkowo.

Ludzie myślą, że jestem dobrym człowiekiem, spokojnym sąsiadem. Dla wielu dobry jest ten kto jest cichy, regularny i przewidywalny w swoich poczynaniach. Ja zdecydowanie nie jestem oryginałem. Nie zaliczam się też do dziwaków w oczach moich znajomych, raczej nudziarzy. Choć w rzeczywistości za normalnego coraz mniej się uważam. Ostatnio wydaje mi się, że wariuję. Nigdy nie byłem wariatem więc nie wiem do końca czym taki stan się przejawia, ale wiem na pewno, że wedle wszelkich standardów normalności, moje zachowanie jest nieco inne od tego jakie pokazują np. w telewizji. We wszechwiedzącym i najmądrzejszym ekranie mogę zobaczyć, że ludzie lubią spędzać czas razem, wyjeżdżać, chodzić do restauracji czy na zabawy. Tymczasem we mnie te ‘przyjemności’ budzą odrazę. Na samą myśl o weekendzie spędzonym w tłumie obcych ludzi oblewa mnie zimny pot. Czy jestem normalny? Raczej nie. Ale mi to zupełnie nie przeszkadza. Czy lubię siebie? Raczej nie, bo i za co? I to już trochę mi przeszkadza. Ostatnio nie mogę spać po nocach. Obracam się w łóżku wpatrzony w ciemność i zastanawiam się co mogę zrobić żeby nie być sobie takim ciężarem. Oddycham ciężko i czuję, że niewidzialny głaz przygniata mi klatkę piersiową, a z kuchni słyszę miarowe tik-tak, tik-tak. Powoli włos mi się jeży a oddech przyspiesza, mam wrażenie, że jeżeli za chwilę czegoś nie zrobię, nie zmienię, to zapadnę się w nicość i już nigdy nie wstanę z tego łóżka. Zaczynam panikować, czas płynie nieubłaganie a ja nadal mam 36 lat, 6 miesięcy i 45 dni. Za godzinę będzie 46 dni.

Otrząsam się z niemiłych wrażeń, z niesmakiem rozglądam się wkoło. Po horyzont ciągnie się spienione morze, niebo przybrało barwę dojrzałej czerwieni. Krzywię się z odrazą, to takie oklepane! Sam nie rozumiem po co siedzę na tej plaży, jak setki innych naiwniaków szukając natchnienia. Odmrażam sobie tyłek na mokrym piachu z nadzieją wpatrując się czy kolejna fala nie przyniesie nowych pomysłów. Widać Einstein ze mnie żaden, bo jak dotąd olśnienia brak.

Z uczuciem ulgi i lekkiego rozczarowania wynoszę się z wietrznej plaży w bardziej zaciszne miejsce. Na rogu jest przytulna kawiarnia, o tej porze rzadko nawiedzana przez plażowiczów. Z głową zaprzątniętą własną niewyraźną przyszłością zamawiam kawę i ciasto na pocieszenie.

Jeżeli nic się nie zdarzy to oszaleję z nudów i bezsensu. 10 lat pracuję w domu, niczego mi nie brakuje…. Niczego. To ciekawe, że przywykliśmy mówić że niczego nam nie brakuje kiedy mamy jedynie pieniądze. Bezsens mojego życia zaczął mnie zastanawiać jako ciekawy fenomen. Mam wrażenie, że istnieję odrębnie, w zawieszeniu. Od mego życia nie zależy nic istotnego, nie mam dzieci, żony ani nawet pracowników, żadnego pasjonującego hobby.

Inni ludzie denerwują mnie swoją małostkowością i przyziemnością, więc wszystkie swoje sprawy staram się załatwiać nie wychodząc z mieszkania. Większość zakupów robię przez internet, a gdy już muszę opuścić mieszkanie w celu innym niż spacer dostaję białej gorączki na samą myśl o kilku godzinach spędzonych na tak bezsensownych czynnościach jak kupowanie. Już samo jedzenie jest wystarczająco uciążliwe, trzy razy dziennie wmuszam w siebie pełnowartościowe pożywienie żeby poprawnie funkcjonować. Dokładnie tak, nie żyć, ale funkcjonować. Po skończonym posiłku zawsze czuję niesmak, że muszę wpychać w siebie żarcie jak tuczone prosię. Apetytu nie miewam prawie wcale. Tak jak w życiu, też niewiele budzi moje zainteresowanie. Może żeby chociaż przemieszczanie się z miejsca na miejsce mnie pociągało, ale podróże wydają się zbyt kłopotliwe i nie warte całego zachodu. Bo co takiego jest w innym kraju czego nie mam tutaj? Te samo niebo, słońce i gwiazdy, plaża, lasy, wszystko jedno. I tak nie znoszę nadmiernej egzaltacji pięknem przyrody. Czy każdy musi w ogóle mieć jakieś hobby? Ja nie mam żadnego. Nie mówię, że jest mi z tym dobrze lub źle, twierdzę tylko, że po prostu jest go brak. Jedno wiem na pewno, jest mi przeraźliwie nudno od dłuższego już czasu. Czuję ogólne znudzenie i niezadowolenie, bezsens swego bytu. Nawet to, że siedzę tu i teraz jest pozbawioną jakiegokolwiek celu czynnością, zabijam nudę starając się oszukać siebie, że tu jest lepiej niż w czterech ścianach domu. Na myśl o powrocie tam ogarnia mnie panika, staram się gorączkowo wymyślić jakiś powód żeby zostać dłużej poza swoja celą, ale kompletnie nic nie przychodzi mi do głowy, a przynajmniej nic godnego uwagi. Zupełnie nie rozumiem ludzi, którzy zapychają wolny czas rodzinną wyprawą do supermarketu. Przepychają się nerwowo w ciasnych korytarzach między półkami uginającymi się pod ciężarem różności, od których zaczyna boleć głowa na samą myśl, że trzeba przecież coś wybrać skoro już tu jestem. To szczegół, że można się obejść bez połowy tych rzeczy i że za nim dotrzesz do domu to już czujesz, że masz dość wszystkiego, tłumu nieuprzejmych ludzi, wrzeszczących dzieci i stania w gigantycznych kolejkach do kasy pośród ciekawskich ‘dyskretnie’ prześwietlających twój wózek. Paranoja! I ci biedacy świadomie decydują się na ten los co weekend- i jak tu szanować ludzi?

Albo wizyta w kinie, wmawiają sobie, że idąc na film będą spędzać czas razem. Nie słyszałem większej bzdury! Od kiedy to siedzenie i gapienie się przez dwie godziny w ekran nazywa się poświęcaniem uwagi drugiej osobie? Jakby mało czasu spędzało się przed telewizorem! Są jeszcze nieliczni, którzy decydują się na wyjazd za miasto, żeby spędzać czas równie przyjemnie jak w domu. Szukają wygodnego lokum z ładnym widokiem, żeby nie trzeba było za daleko chodzić i oczywiście z telewizorem w razie gdyby nie było ładnej pogody. Po dwóch dniach wracają zadowoleni z siebie, że spędzili noc w innym łóżku i ‘wyjechali’ gdzieś żeby odpocząć. Zupełnie jakby tego samego nie mogli zrobić w domu.

Lubię kawę parzoną w tej kafejce, zawsze smakuje mi lepiej niż w domu, choć używam dokładnie tego samego gatunku. To zabawne jak fakt, że jesteś obsługiwany wpływa na odbiór tego co dostajesz. Mi zawsze wszystko lepiej smakuje poza domem, a może to kwestia towarzystwa? Nigdy nie lubiłam tego ponuraka, z którym muszę wszystko robić od urodzenia.

Kawy starczy mi zaledwie na jeden łyk, z ciastka zostały same okruszki, chwilę po tym jak podniosę filiżankę do ust poczuję naglący przymus żeby stąd wyjść i to nie dlatego, że nie chcę dłużej zostać, po prostu przestanę mieć prawo do siedzenia przy tym stoliku. Wypożyczyłem sobie to krzesło na czas spożywania zamówienia, co oznacza, że jestem tu miłym gościem przez nie dłużej niż pół godziny, chyba że ponownie dokupię sobie czas. Zastanawiam się czy wszyscy mają to uczucie kiedy korzystają z usług. Zawsze czuję się niezręcznie kiedy oferuje mi się coś za darmo, bo kto w dzisiejszych czasach robi cokolwiek bezinteresownie. Jeżeli dostajesz coś, oznacza to, że kryje się za tym haczyk, przysługa którą trzeba będzie oddać lub dług do spłacenia. Z ciężkim sercem wypijam ostatni łyk zimnej już kawy i natychmiast podnoszę się od stołu w obawie, że inni pomyślą o mnie, że nie mam co ze sobą zrobić. Jakby tak w rzeczywistości nie było! Pozory! Wieczna gra! Nawet na pustej scenie, gdzie nikt nie patrzy, tak zgrałem się ze swoja rolą, że nie mogę przestać wkoło jej odtwarzać. Istna paranoja. Wszędzie są oczy, które patrzą i oceniają.

Wychodzę na rozgrzaną od słońca ulicę, wiatr mierzwi mi włosy, najchętniej stałbym tak w bezruchu wieczność, ale znowu dopada mnie natrętna świadomość, że wkoło są ludzie, a mego zachowania nie można uznać za normalne. Czy to nie irytujące jak bardzo staramy się wyglądać na zwyczajnych, upodobniać się do innych? Gdybym spędził pół dnia stojąc przed tą kawiarnia na chodniku pewnie właściciel wezwałby policję sądząc, że mi odbiło.

Niechętnie, bardzo wolno, kieruję się w stronę domu. Moje myśli wędrują do szkiców rozrzuconych na biurku. Wzdragam się na wspomnienie pracy. Kiedyś planowanie każdego szczegółu, wymyślanie nowych linii, zagięć, sprawiało mi przyjemność. Sama myśl, że kreślę właśnie czyjś dom, rysuję marzenia, wprawiała mnie w podniecenie. Zawsze wyobrażałem sobie, że wędruję po każdym pokoju nieomal czując pod ręką gładką powierzchnię konturów. Przechodziłem z pokoju do pokoju czując się jak Pan we własnym świecie, do którego nikt inny nie miał wstępu i który całkowicie zależał ode mnie. Każdy projekt był moim nowym domem na czas realizacji, później gdy musiałem się z nim rozstać czułem jakbym sprzedawał cząstkę siebie, ale zawsze pocieszał mnie fakt, że przyczyniłem się do zbudowania szczęśliwego domu. Nigdy nie myślałem o swoich projektach inaczej.

Teraz przyczyniam się do zabudowania każdego wolnego centymetra zjadaczami czasu, fabrykami pieniędzy. Nie czuję, że robię coś pożytecznego ale też nic godnego potępienia. Niczym nie różnię się od innych, którzy zaprzedali marzenia za kasę, to standard. Nikt nie docenia utopijnych marzycieli, nikt nie ma dla nich słowa pociechy, życie eliminuje ich bezdusznie. Czy czasem żałuję? Czy mam do siebie pretensje? Teraz to bez znaczenia. Człowiek łatwo przyzwyczaja się do luksusu i szybko przestaje sobie zadawać pytania. Potem już mu się nie chce wracać do tego co było, bo mało kogo stać na luksus odkupienia zaprzedanych marzeń.

Zatrzymuję się na chwilę pośrodku drogi i rozważam możliwość odwiedzenia rodziców na cmentarzu, ale jak zawsze tylko sobie obiecuję. Kiedy już uda mi się dotrzeć na miejsce zamiast ulgi mam niewyraźne uczucie obcości. Patrzę na zimną płytę i wyryte na niej napisy i nie czuję absolutnie nic. To tylko kamień. Przecież ich już tam nie ma, więc po co mam gadać do płyty? Czy nie lepiej by było otworzyć album ze zdjęciami? Dlaczego ludzie uważają, że jeżeli mają już coś do powiedzenia zmarłym to muszą to koniecznie robić na cmentarzu? Osobiście nie czuję się komfortowo z myślą, że moi rodzice tkwią gdzieś pośrodku tej masy krzyży i czekają akurat na moją wizytę.

Zdecydowanie ruszam dalej przed siebie. Teraz ze złością, dynamicznie przemierzam odległość dzielącą mnie od domu. Każdy dzień, każde wyjście kończy się w ten sam sposób, powrotem do tego co było, jest i będzie. Nic nie jest wstanie zmienić tej pieprzonej rutyny!

W kieszeni brzęczy telefon. Z miłym zaskoczeniem i ulgą przyjmuję fakt, że jednak ktoś spostrzega fakt mego istnienia. Nie cierpię komórek, wszędobylskiej smyczy, od której uzależniasz się w przeciągu tygodnia. Potem już nie możesz bez niej żyć, bezwiednie sprawdzasz czy nadal masz ją przy sobie, czy aby na pewno nikt do ciebie nie dzwonił, a może dostałeś nową wiadomość. Kiedy jesteś w silnej desperacji żeby podtrzymać swój iluzoryczny kontakt ze światem wyciągasz swego ‘przyjaciela’ i piszesz do kogoś jakąś bezsensowną wiadomość w nadziei, że zaraz ci odpisze i dłużej nie będziesz czuł się sam. Zabijasz czas i własną świadomość bezczynności na krótko, ale i to dobre.

Z niezmienną ciekawością unoszę telefon do oczu żeby odczytać kto do mnie dzwoni. Z lekkim rozczarowaniem stwierdzam, że to Tomek, mój kumpel od czasów liceum. To dziwne, ale zawsze kiedy słyszę dźwięk dzwonka łudzę się przez te kilkanaście sekund, że może właśnie ten telefon odmieni moje życie raz na zawsze. Jakbym spodziewał się, że właśnie teraz Bóg ujawni swoje istnienie i ześle mi drugą szansę na uczynienie mego życia czymś sensownym.

Z udawaną wesołością w głosie odbieram telefon, nic ponad normę, każdy musi być szczęśliwy, w przeciwnym razie coś jest z nim nie tak i lepiej trzymać się od niego z daleka.

– Cześć, co słychać? Nudzisz się w pracy? – pytam udając zainteresowanie.

– Ja? W pracy? Nigdy! Szef skutecznie organizuje nam rozrywki – śmieje się pełen energii.

Krzywię się z niesmakiem. Kolejny karierowicz z klapkami na oczach, czasem zupełnie kolesia nie poznaję.

– Ale do rzeczy Adam, mam tylko chwilę. – Jasne, jakby to była nowość, komentuję w myślach. – Może wpadłbyś dzisiaj do nas na imprezkę? Eliza koniecznie chce cię zobaczyć i jęczy mi już od tygodni żeby się spotkać. Będzie parę ciekawych lasek, samotnych! – podkreśla dobitnie jakby to miało przeważyć szalę.

Jednego nie rozumiem, dlaczego wszyscy dostają mani swatania każdej osoby, która nie jest w związku i jest po trzydziestce? – To jak będzie? Powiem Elizie, że przyjdziesz.

– Nie wiem czy się wyrobię z pracą… – łżę jak z nut. – Jutro mam zlecenie do oddania i nie mogę sobie pozwolić na zawalenie tego terminu. – Nawet dla mnie te wykręty brzmią sztucznie, ale nie przejmuję się tym, już dawno przestaliśmy być szczerzy wobec siebie.

– Daj spokój, przecież ty zawsze masz wszystko zapięte na ostatni guzik. Mnie nie nabierzesz! Poza tym, ile możesz tłuc tej kasiory? Co zamierzasz w niej pływać? Możesz się spóźnić, to nie randka, ale przyjdź na pewno, inaczej Eliza obrazi się na ciebie na amen. – Jakby w ogóle pamiętała o moim istnieniu! Nigdy nie lubiliśmy się z Elizką, zaledwie tolerowaliśmy swoją obecność ze względu na Tomka. Z czasem stało się jasne kto wygra tę walkę.

– Dobrze, postaram się wpaść… – słyszę własny zrezygnowany głos i już jestem na siebie wściekły, że znowu dałem się wrobić w coś, na co nie mam najmniejszej ochoty!

– To rozumiem! Przyda ci się w końcu trochę rozrywki. – Sili się na zabawny ton.- Założę się, że już dawno nie byłeś na porządnej imprezie. Muszę spadać. Szef się wkurza. Do później.

– Na razie – odpowiadam bez entuzjazmu.

Całą drogę powrotną głowię się o co mu chodzi tak naprawdę. Nawet przez chwilę nie przeszło mi przez myśl, że mógł faktycznie zaprosić mnie bezinteresownie. Z każdym nowym pomysłem wściekam się coraz bardziej i zarzekam, że nie dam się wrobić w żaden darmowy projekt dla Elizy czy wątpliwą inwestycję. A może po prostu potrzebują pieniędzy? Nie. Tomek zawsze miał oszczędności, w końcu to główny cel jego życia, zgromadzić jak największą sumkę na koncie. Po jaką cholerę, do dziś nie wiem.

Wchodzę do swego azylu zarośniętego wysokim żywopłotem, nie cierpię ciekawskich zaglądających mi przez okna. Otwieram drzwi do swojej warowni i z ulgą zamykam szybko za sobą. Mój dom. Każdy szczegół opracowałem sam z najwyższą dokładnością i starannością, chciałem żeby był idealny. Kto by pomyślał, że buduję własną celę? Uczucie ulgi nie trwało długo. Wiem, że tu nie muszę niczego grać, nikt nie jest wstanie mnie zobaczyć, a mimo to ogarnia mnie prawie natychmiast całkowite przygnębienie i jakiś dziwny bezwład. Własne ciało zaczyna mi ciążyć, jakbym ważył dwa razy tyle. Przez chwilę nawet się cieszę, że jednak będę miał dokąd wyjść wieczorem, ale zaraz zdaję sobie sprawę, że znów się oszukuję. Nikt mnie tam nie zaprosił dla towarzystwa i wcale się nie dziwię, nie znam bardziej przygnębiającego faceta od siebie. I drugiego, który równie by się nad sobą użalał. Idę do kuchni, nie zdejmuję butów, nie ja tu sprzątam. Na początku przejmowałem się takimi drobiazgami, z czasem po prostu podwyższyłem wypłatę gosposi i już się tym nie wzruszam. Przyjąłem tę samą zasadę co wszyscy, płacę wymagam. I po raz kolejny udowadniam, że kiedy jest mi to na rękę, to żyję tak jak inni, a kiedy nie to klnę na głupotę ogółu. Bardzo łatwo przyzwyczaiłem się do nie szanowania pracy innych. To takie proste, płacisz i już nie musisz się niczym przejmować, a jak źle się z tym czujesz to dokładasz trochę więcej papierków, wszystko kwestia podejścia. Tego też w sobie nie cierpię. Trudno, z tym też muszę żyć.

Z poczuciem winy wchodzę do swojej przestronnej pracowni, w której nie ma prawie nic poza kanapą i olbrzymim biurkiem pośrodku sali, a zamiast ściany frontowej jest wielka szyba. Widok za przezroczystą ścianą dawno stracił urok, a uczucie wolności zastąpiły ograniczenia, niechęć, duszność. 50 metrów a mam wrażenie, że zrobiło się 5. Pod przymusem tyrana, który we mnie siedzi zbliżam się do blatu i staram skupić na szkicach. Przez chwilę gapię się bezmyślnie niewidzącym wzrokiem, żeby zaraz stwierdzić, że potrzebuję jeszcze jednej filiżanki kawy, żeby pobudzić się do myślenia. Z ulgą wychodzę z pracowni, oszukując wyrzuty sumienia na następne pół godziny. Siadam w salonie, nie włączam telewizora, budzi we mnie wstręt. Mam dość polityki, tanich sensacji i fali nieszczęść, bez których miliony nie mogą żyć. Nigdy nie zrozumiem jak można w ramach relaksu oglądać telewizję. Dobry film to rzadkość, dlatego jeżeli mam ochotę stracić kontakt z moją przygnębiającą rzeczywistością to wypożyczam sobie film albo kupuję książkę.

Piję kawę powoli i szukam sposobu żeby zapełnić czas do wieczora. Już wiem, że pójdę do Tomka, że nie wytrzymam kolejnego wieczoru ze sobą. Jednocześnie pragnę towarzystwa i nie mogę go znieść, człowiek jest pełen sprzeczności. Zegar mozolnie przesuwa się do przodu. Czuję złość i nerwy falami przepływające przez moje ciało i kumulujące się w nogach. Zaczynam nerwowo krążyć po pokoju. Bezskutecznie próbuję się zmusić do zainteresowania czymkolwiek. Każde zajęcie wydaje się śmiertelnie nudne lub przerażająco trudne, nawet bilard mnie już nie kusi. Wiem też, że za nic w świecie nie zmuszę się do ćwiczeń siłowych. Nie chce mi się nic. Zrezygnowany opadam z powrotem na kanapę i obserwuję swoje odbicie w plazmie. Nie muszę widzieć szczegółów. Wiem, że mam wzrok pozbawiony wyrazu i matowe brązowe włosy niedbale rozrzucone przez wiatr. Zgarbione ramiona i podkrążone oczy świadczą o niebywałym zmęczeniu. A przecież nic nie robię. Nic tak nie wykańcza jak bezczynność i bezsenne noce. Ziewam znużony własną obojętnością i postanawiam iść spać. To nic że jest środek dnia, w nocy i tak nie zasnę. Poza tym, muszę odpocząć przed ‘imprezą’ u Tomka, bo będę nie do życia. Co ja wygaduję? Nie pamiętam kiedy ostatnio chciało mi się cokolwiek. Z irytacją odganiam krytyczne myśli na swój temat i zanurzam się w błogą nieświadomość – sen.

Głowa mi pęka, ledwo się podnoszę. Nie mam siły wstać a co już mówić o wychodzeniu gdziekolwiek. Znowu przespałem większą część dnia. Matka zawsze na mnie krzyczała, że prześpię swoje życie, nie była w sumie tak daleko od prawdy. Z nadludzkim wysiłkiem dźwigam ociężałe, bezwładne ciało i idę do łazienki. Każda czynność, od umycia zębów po nałożenie skarpetek zajmuje wieczność i jest niebywale irytująca. Kiedy w końcu udaje mi się pozbierać do kupy nadal nie wyglądam zachwycająco ale przynajmniej nie będę już straszyć ludzi.

O 21 docieram do mieszkania Tomka, spóźniam się o godzinę, żeby nie wyglądało, że kłamałem. Nie chcę też pokazać, że mi zależało na ich przyjęciu. W progu Elizka niemal rzuca mi się na szyję i wycałowuje jakby właśnie się dowiedziała, że jestem jej zaginionym bratem bliźniakiem. Z niepewną miną wytrzymuję ten atak udawanego entuzjazmu, tak popularny w niektórych kręgach. Zawsze mnie bawiło, kiedy widziałem dwie serdecznie nie znoszące się ‘przyjaciółki’ całujące głośno powietrze wokół swoich policzków. Na szczęście Tomek zrezygnował z wylewności i tylko poklepał mnie przyjaźnie po plecach.

W salonie sporo gości, oczy wszystkich zwracają się oczywiście na mnie i teraz następuje część której najbardziej nie cierpię. Podchodzę do każdego z osobna i witam się z dziesięcioma osobami, których imiona zapominam w tej samej chwili, w której wychodzą z ich ust. Uśmiecham się tak, że dostaję szczękościsku i już żałuję, że tu jestem. Tomek przedstawia mnie głośno jako swego najlepszego kolegę z czasów szkolnych i robi mi darmową reklamę, podkreślając jaką to kasę zbijam na swoich projektach. Po tej uwadze w oczach kobiet wyraźnie rosnę i pojawia się błysk zainteresowania, faceci z kolei uśmiechają się ironicznie, niemalże pobłażliwie traktując mnie jak wrogą konkurencję. I zanim zdążyłem wziąć pierwszy zbawienny łyk martini już słyszę jak pada jedno z moich ulubionych pytań.

– Słuchaj Adam, a tak naprawdę to da się wyżyć z tego rysowania? – Napakowany jegomość obwieszany złotem wpatruje się we mnie wyzywająco. Wszędzie to samo, nie możesz pojawić się w obcym towarzystwie bez choćby skrótowego opisu twego CV. Dlaczego nikt mnie nie zapyta co lubię robić, albo jakie samochody mi się podobają? Nikt już nie ma innych zainteresowań niż własna i cudza praca?!

– Nie narzekam – odpowiadam powściągliwie, nie chcąc przejść do dalszego etapu, to jest cen na rynku, popytu i podaży, itp.

– Nie bądź taki skromny – Tomek czuje się w obowiązku wyjaśnić, że nie koleguje się z miernotami i byle kogo do domu nie zaprasza. – Adam ma więcej zer na koncie niż ja i ty razem wzięci – wyjaśnia z ojcowską dumą niezadowolonemu facetowi.

Po chwili zaczyna się mało interesująca przepychanka pt. „Kto ma więcej”. I kiedy już mi się wydaje, że gorzej być nie może i zaczynam się gorączkowo zastanawiać jak się stąd wydostać, tleniona blondynka siedząca obok mnie przysuwa się bliżej i przesyła mi promienny uśmiech. Wzdragam się z niechęcią. Nie toleruję jakiejkolwiek inwazji w moją prywatną przestrzeń, a ta wymalowana lalka już prawie włazi mi na kolana. Nie ma nic gorszego niż nachalna babka dająca ci wyraźnie do zrozumienia, że właśnie zostałeś szczęśliwym wybrańcem losu. Mam ochotę powiedzieć: trochę subtelności kobieto! Ale zamiast tego uśmiecham się uprzejmie i czekam aż dziewczyna wydobędzie z siebie jedno składne zdanie.

– Jesteś bardzo interesującym mężczyzną wiesz o tym? – pada genialne zdanie.

Nie zadaję sobie nawet trudu żeby odpowiedzieć na to jakże wyszukane i podchwytliwe pytanie. Nabieram pełne usta martini usprawiedliwiając choć częściowo swój nietakt. Dziewczyna jednak nie zraża się i próbuje dalej. – Lubię małomównych i tajemniczych – szepcze konspiracyjnym tonem.

– Ja również – odpowiadam uprzejmie rozglądając się bezradnie w poszukiwaniu ratunku. Tomek tylko uśmiecha się porozumiewawczo, a ja zastanawiam się o co tu cholera chodzi.

– Jestem Beata – blondyna wyciąga do mnie rękę i zakłada nogę na nogę a jej spódniczka kurczy się skandalicznie, co wydaje się sprawiać jej dużą przyjemność, jeżeli o mnie chodzi, to nie robi na mnie większego wrażenia.

– Miło mi – mówię tonem wyraźnie wskazującym na coś zupełnie przeciwnego. – Przepraszam – Wstaję i uciekam do łazienki.

Przez chwilę z nadzieją i lekkim rozbawieniem wpatruję się w małe okienko pod sufitem. Czy tylko ja w ten sposób odbieram towarzyskie spotkania? Psychiatra powiedziałby pewnie, że odczuwam głęboki lęk przed związaniem się z drugą osobą i miałby trochę racji. Chociaż ja słowo lęk zastąpiłbym nieodpartą odrazą. Aniela zafundowała mi skuteczną niechęć do wszystkich związków. Właściwie to powinienem być jej wdzięczny, jak teraz patrzę na Tomka to dziękuję Bogu, że nie siedzę w podobnym szambie. Nie dość że facet ma niewiele do powiedzenia na temat własnego stylu życia to jeszcze przerabia się mu osobowość i zanim się obejrzy nie ma już własnej woli ani pragnień. Kolejny piesek kanapowy Elizy. Z drugiej strony, czym ja się różnię? Patrzę co dzień na puste odbicie swoich zmęczonych oczu. Też nie mam żadnych pragnień… Boże, musze się napić, bo nie mogę dłużej znieść własnego skomlenia. Z twardym postanowieniem, że nie wrócę do domu trzeźwy wychodzę z łazienki, żeby wpaść prosto na Elizą. Uśmiecha się przepraszająco, jak nie ona, chimera jedna! i kładzie mi dłoń na ramieniu zaglądając głęboko w oczy. Stoję jak osłupiały, zupełnie jakbym wylądował na innej planecie i właśnie stał naprzeciw kosmity z szeroko rozdziawioną buzią. O co jej chodzi? Rusz się kobieto!

– Cieszę się, że przyszedłeś – mówi słodkim i zadziwiająco szczerym głosem wlepiając swoje niewinne oczy wielkie jak pięciozłotówki.

– Ja też – kłamię starając się unikać jej wzroku. Co jest grane do cholery, czuję każdym nerwem swego ciała, że coś jest nie tak. Już sam fakt, że w ogóle rozmawiam z Elizą jest dziwaczny.

– Nie myślałeś żeby się ożenić?- Elizka zadaje idiotyczne pytanie w przedpokoju pomiędzy łazienką a salonem.

Równie dobrze mogłaby mnie zapytać kiedy ostatnio goliłem nogi a pewnie uzyskałaby ten sam efekt. Miałem minę jakbym brał udział w wielkim popieprzonym żarcie. – Nie Eliza nie myślałem – odpowiadam z cieniem irytacji. – Pozwolisz, ze wrócę do pokoju.

– Poczekaj proszę – zatrzymuje mnie zastępując drogę. Ma dziwny wyraz zmieszania i determinacji na twarzy. – Wyobrażam sobie, że to musi brzmieć idiotycznie zważywszy, że nigdy nie rozmawialiśmy za dużo…. – Z grzeczności nie zaprzeczam, obserwuję jej coraz bardziej zakłopotaną minę i o dziwo wcale nie sprawia mi to radości – ale to bardzo ważne żebyśmy teraz przez chwilę porozmawiali. Nie masz nic przeciwko żeby poświęcić mi chwilkę? – Wyłamuje bezradnie ręce. – Przejdźmy do tamtego pokoju dobrze?

Waham się przez moment, nie mam ochoty zostawać z nią sam na sam ale ciekawość zżera mnie od środka. Co takiego, nie cierpiącego zwłoki może łączyć mnie i żonę mego niegdyś najlepszego kumpla? Za cholerę nie wiem, chyba tylko wzajemna niechęć.

– Nie będę owijać w bawełnę, bo widzę, że się męczysz… – mówi siadając na kanapie.

– Byłoby najprościej żebyś w końcu wyjaśniła o co chodzi, bo zaczyna się to robić trochę denerwujące – a raczej wkurzające poprawiam się w myślach nadal kompletnie zdezorientowany.

– Tak, masz rację… – nerwowo przeczesywała włosy rękoma. – Chodzi o to, żebyś przepisał na mnie cały swój majątek – wypaliła jednym tchem.

Zacząłem się śmiać dopiero po dobrej chwili, nie byłem nawet wkurzony tą nieudolną próbą rozładowania napiętej atmosfery. – Bardzo dobry dowcip, dość oryginalny muszę przyznać… Choć zupełnie nie rozumiem po co mi go opowiadasz – chrząknął nieco zmieszany jej przedłużającym się milczeniem.

– Nie od dziś wiadomo, że jesteś odludkiem, który nie potrafi się odnaleźć w otaczającym świecie – zaczęła zdecydowanie spokojniej. – Tomek uważa, że potrzebujesz odskoczni od swego życia, żeby zacząć znowu oddychać swobodnie.

– Nie wiem do czego zmierzasz, ale twój monolog brzmi coraz bardziej pokrętnie i idiotycznie…

– Pozwól mi skończyć proszę….- spojrzała mi głęboko w oczy jakby chciała udowodnić, że jest najbardziej współczującą i godną zaufania istotą na świecie. – Zastanów się przez chwilę, czy coś z tego co powiedziałam było kłamstwem? Czy jeszcze cokolwiek cię cieszy?

Wbrew samemu sobie nie potrafiłem zaprzeczyć, co jeszcze bardziej mnie rozzłościło.

– Postanowiliśmy z Tomkiem pomóc ci powrócić do domu… Odnaleźć siebie. W zamian za ten bezcenny dar, będziesz musiał zrobić bardzo niewiele, w praktyce nic. – Zrobiła znaczącą pauzę, jakby czekając na moje pytanie, jednak ja uparcie milczałem, miałem dość tej idiotycznej rozmowy. Westchnęła ciężko kręcąc głową z dezaprobatą na moją upartość. – Wystarczy, że wyrzekniesz się swojego majątku i dotychczasowego stylu życia, a my już zadbamy o to byś zrozumiał prawdziwy sens swego istnienia.

– Nie wiedziałem, że jesteś psychicznie chora – sam byłem zdziwiony swoim opanowanym tonem. – Zapisaliście się do jakiejś popieprzonej sekty?!

– To nie jest sekta, tylko dobrowolna organizacja pomagająca takim jak ty odnaleźć swoją drogę…

– Wychodzę – wstałem energicznie. – Powinnaś zgłosić się do psychiatry.

– To nie ja mam problemy z sobą…

Tego już było zdecydowanie za wiele, wyszedłem trzaskając głośno drzwiami. Nie zatrzymałem się nawet na chwilę by porozmawiać z Tomkiem, który posłał mi zmartwione spojrzenie, w stylu ‘źle robisz chłopie wychodząc przed końcem przedstawienia’. Kiedy oni zdążyli wpaść w takie gówno i to po same uszy, zastanawiałem się zbiegając szybko po schodach. Zdecydowanie nie wyglądało to na prima aprilis. Moja znajomość z Tomkiem i jego żoną wariatką właśnie dobiegła definitywnie końca. Nie mogłem uwierzyć, że to wszystko naprawdę miało miejsce, byłem pewien, że gdybym usłyszał jak ktoś opowiada mi taką historię to pomyślałby, że to największa bujda pod słońcem!

c.d.n.

Osobiste więzienie

Author: Magdalena Janczewska

Wielkie imadło zaciska się na moim ciele, na moim gardle, płucach, brzuchu. Blokuje dostęp powietrza, gdy staram się wziąć głębszy haust, boję się, że się uduszę, płytki i urywany oddech przeraża, wolę nie być świadoma tego imadła, chcę je wymazać z pamięci. Tylko gdy nastaje noc a ja tracę kontrolę nad swoim umysłem, przychodzą wszystkie spychane od lat cienie, imadło puszcza, skrzętnie zbudowana blokada za dnia, pęka jak mydlana bańka z nastaniem nocy. Własne więzienie, które miało być wybawieniem przed koszmarami znienawidzonych strachów okazało się oszukańcze, działało zdradziecko, połowicznie, by uderzyć ze zdwojoną siłą po latach. Oszukałam siebie, żeby uniknąć bólu i uciec od strachu. Teraz czuję się oszukana przez oszusta. A czegóż innego można się spodziewać po kimś z tak wątpliwą reputacją, pytam siebie? Uśmiecham się ironicznie na poły dumna z własnej przebiegłości, nawet w chwili druzgocącej porażki. Bo czy jest się z czego cieszyć, gdy całe życie uciekało się przed własnym cieniem?

Jedzenie, picie, spanie, te same żmudne czynności co wszystkie inne wykonywane w ciągu dnia, równie mechanicznie, bez zastanowienia. Ziewam zmęczona samym myśleniem o bezsensie. Czyt, mówię do ciebie!, obudź się, zdajesz sobie sprawę z płytkości swojego żywota? Czy ja zdaję sobie sprawę? Czasami widzę to jasno jak słońce, które nagle zaświeci w ponury dzień, by zaraz się schować na powrót za chmurami. Ale teraz przynajmniej pamiętam na jakiś czas, że tam jest i w duszy mi gra słoneczne niebo.

Dziś jest taki dzień, jaki będzie jutro nie wiem. Wiem za to, że za każdym razem gdy widzę, jestem zdziwiona jak ślepym można być na co dzień. Te rzadkie chwile istnienia przechowuję w sercu jak prawdziwe skarby, dowody życia na ziemi. Mogę tylko sobie wyobrazić jak pięknie jest spotkać się z kimś pod tym samym słońcem.

Pędzę za życiem lepszym, nie mam czasu dostrzec koloru kwiatów, jesień czy wiosna, to tylko element upływającego czasu wraz z którym przemija woń kwitnienia. Ile wiosen już przepadło? Kto by liczył, macham ręką w geście lekceważenia i złości. Cel jest ten sam, a to co po drodze się nie liczy! Czy aby na pewno najważniejszy jest cel, słyszę najcichszy szept w życiu, sama jestem zdziwiona, że dotarł do mnie z tak daleka. Ale jakże to tak?! – pytam się głośno, przekrzykując nieśmiały szept, cel jest wszystkim, jest sensem i tym do czego dążymy, nieomal się nie opluwam zaperzona oczywistością własnej argumentacji. Bez celu nie ma nic! To niemożliwe! Niemożliwe żeby sama droga miała jakiekolwiek znaczenie, a co dopiero żeby miała być ważniejsza. Co mówisz??? Że droga jest celem? Jeżeli droga jest celem to nawet nie zaczęłam jeszcze swojej wędrówki a już jestem tak zmęczona nieustannym biegiem. Jak mogę iść nie widząc celu? Nie dam rady, nie umiem, nie potrafię, to nie tak miało być! Żądam jasnych odpowiedzi i logicznie wytyczonych celów, nie zmienia się reguł w trakcie gry!

A odpowiedzią było echo, które głucho odbijało się od ścian pustego życia…. I tylko szept, który zaległ na dnie duszy przypominał o tym, że życie to nie gra.

Ta sama ale już inna ja wstała pewnego dnia i postanowiła uciszyć echo w swojej duszy i pozwolić głośno przemówić szeptowi. Od tamtej pory wędrówka się zaczęła.

Dogonić czas

Author: Magdalena Janczewska

Gnębi mnie ciągłe poczucie winy, że mam za mało czasu lub nie wykorzystuję danego mi całkowicie. Wszyscy pędzimy do przodu w szaleńczym maratonie o pieniądze. Czasem zastanawiam się czy komedia „Wyścig szczurów” to tylko film czy rzeczywistość w jakiej żyję. ‘Zrobię wszystko żeby dostać ten awans’, albo ‘za pracę dałbym się pokroić’, to powszechnie spotykane ‘marzenia’. Marzenia dziwnie uszczupliły się, stały się wręcz monotematyczne, nowy samochód, dom, lepsze zarobki… pensja jakakolwiek w ogóle. Stale łapię się na rozmyślaniu o tym ‘ile jeszcze mi brakuje do’. W ciągłej bieganinie i szarpaninie nerwów nie mam czasu żeby dogonić siebie.

Tłamszenie siebie to powszechna procedura wiążąca się nieodzownie z tzw. dorosłym życiem, a przynajmniej tak się nam wmawia. Muszę mieć więcej żeby coś znaczyć, to pierwszy krok, później już nawet nie wiesz co było na początku, czego tak naprawdę chciałeś kiedyś dla siebie. Większość znanych mi kobiet nie realizuje się zupełnie w swoim dorosłym życiu, co nie oznacza, że nie są to osoby dobrze sytuowane i zaradne. Wręcz przeciwnie, każda jest aktywna zawodowo, ambitna i nastawiona na dalszy rozwój, przy czym przez rozwój rozumieją, naturalnie, pokonywanie kolejnych szczebli kariery. Wszystkie mają jedną cechę wspólną, czują niedosyt, pustkę, której nie są wstanie wypełnić, dlatego spychają ją na bok, wypełniając czas nadgodzinami w mylnym przekonaniu, że później będzie lepiej, że to tylko etap przejściowy. ‘Nie stać mnie na marzenia’, powiedziała mi koleżanka z pretensją, oburzona moim stwierdzeniem, że powinna poświęcić więcej czasu sobie. Z dwójką dzieci na utrzymaniu, pracą i mężem jako trzecim dorosłym dzieckiem cieszy się jak ma czas się porządnie wyspać. Natomiast myśl o zostawieniu pracy i poświęceniu się domowi sprawia, że żołądek wywraca się jej do góry nogami. I nie jest to dlatego, że kocha swój zawód, pieniądze jakie zarabia również nie są niezbędnikiem domowego budżetu. ‘Nie zrozum mnie źle’, mówi patrząc na mnie jak na wariatkę, która nie ma pojęcia o co w życiu naprawdę chodzi, ‘ja po prostu oszalałabym sama w domu, żyjąc jedynie życiem mego męża i problemami dzieci, a tak przynajmniej wychodzę do ludzi i odrywam się od tego wszystkiego na jakiś czas’. Ja kiwam głową ze zrozumieniem i zamykam się już na dobre, bo co mam jej poradzić? Rzuć tą pracę i wyjdź poszukać czegoś co tak naprawdę lubisz robić? Aż tak naiwna to nawet ja nie jestem. Wiem aż za dobrze z czym się wiąże status bezrobotnego więc nie namawiam dalej koleżanek na wyruszanie z motyką na słońce. Być może jest to błąd, bo jeżeli nie możesz się realizować w pracy, nie sprawia ci przyjemności ograniczenie wyłącznie do roli żony i matki, to co innego ci zostaje? Jedynym zadośćuczynieniem wydają się pieniądze. Obsesja gromadzenia i kupowania nowych luksusów w nagrodę za ciężką harówę i liczne wyrzeczenia to podstawowa metoda terapeutyczna. ‘Jak dostanę premię to kupię sobie nowe buty ze skóry’, mówisz za każdym razem kiedy dopada cię chandra i nie widzisz sensu w tym obłędzie. Spychasz swoje prawdziwe pragnienia zastępując je fałszywymi odpowiednikami, wmawiając sobie, że buty są równie dobre jak wdzięczność w oczach innych za to co robisz. Z każdym dniem, miesiącem i rokiem posuwasz się coraz dalej w ogólnym wyścigu szczurów, znajomi zaczynają się z tobą liczyć, masz więcej ‘przyjaciół’, jesteś wszędzie zapraszany, stać cię na wakacje na Majorce, ale nadal ci czegoś brakuje. Ogarnia cię coraz większe znużenie, rano wstajesz bo jesteś już tak daleko w swoim maratonie, że wydaje ci się, że nie ma już drogi odwrotnej. Marzysz żeby wyrwać się stąd choć na chwilę i odpocząć od ciągłej gonitwy za czymś, a kiedy już siedzisz na przepięknej plaży pod parasolem w pełnym słońcu zastanawiasz się… co zrobisz po powrocie, nerwowo odliczasz dni urlopu jak skazaniec w celi, ‘ciekawe jak sobie radzą bez ciebie? czy jesteś tam niezbędny?’, sama myśl, że mogłoby być inaczej doprowadza cię do rozpaczy. A kiedy wracasz z miną pod tytułem ‘jaka szkoda, że tak szybko minął ten czas’ jesteś zachwycony gdy słyszysz słowa szefa ‘dobrze że jesteś, bo kompletnie sobie bez ciebie nie dawaliśmy rady’.

Jeżeli ten scenariusz brzmi znajomo to pociesz się, że nie jesteś wyjątkiem. Często spotykam się z narzekaniem i pretensjami, które uderzają w nas samych, ‘Czego ty jeszcze chcesz od życia?! Dlaczego nie jesteś zadowolony przecież masz tak dużo, inni mając to co ty nie posiadaliby się z radości!’ krzyczysz na siebie. Wyrzucamy sobie, że jesteśmy rozkapryszeni i nie potrafimy się cieszyć tym, co mamy, ale czy tak jest naprawdę? Czy rzeczywiście powinniśmy się cieszyć tym co posiadamy i stale gromadzić żeby mieć więcej powodów do ‘radości’? W moim przypadku to lekarstwo nie skutkuje, ale jak wiadomo nie każdego leczy się w ten sam sposób.

Kiedy wypełniamy pustkę ludźmi, spotkaniami, kolejnymi przyjęciami i szumną zabawą w tłumie, efekt jest podobny. Dość długo można stosować taką metodę i jest ona dla wielu skuteczna, ponieważ dzięki temu unika się pozostawania ze sobą na osobności. Uciekanie od siebie i tzw. gonienie za straconym czasem, życie pełną parą, to slogany powszechnie znane. Co ciekawsze, mam wrażenie, że bardziej pochwala się styl życia związany z tym właśnie szablonem, pasujący do wizerunku człowieka sukcesu. A trzeba przyznać, że ‘bywanie’ też wymaga odrębnej kariery i sporego nakładu pracy. Raz na jakiś czas, nie przeczę jest urozmaiceniem, ale na dłuższą metę jest równie męczące jak druga praca.

Co w takim razie zrobić żeby nie odbiegać za bardzo od powszechnych trendów i zarazem zadowolić siebie? Według mnie nie można wybierać połowicznych rozwiązań i oczekiwać zadawalających rezultatów. Innymi słowy zbieramy co zasiejemy, jeżeli decydujesz się na życie, które nie ma nic wspólnego z twoimi marzeniami i oczekiwaniami, nie możesz spodziewać się, że będziesz w pełni usatysfakcjonowanym człowiekiem, spełnionym zawodowo i uczuciowo. Niezadowolenie z siebie przyniesiesz do domu nawet nie wiedząc w jakim momencie przyszło za tobą. Zdusisz je w sobie albo wyładujesz na kimś, żadne z dwóch nie jest rozwiązaniem, po latach przyzwyczaisz się do tłamszenia swoich ‘wygórowanych’ oczekiwań od życia i spoczniesz na laurach zastanawiając się gdzie popełniłem błąd. Postarasz się sobie wynagrodzić wszelkie braki w twoim życiu, w sferze rodzinnej, ale przeniesienie ambicji na dzieci bądź współmałżonka nie da oczekiwanej satysfakcji, i tak powoli zatracisz to co dla ciebie jest najważniejsze, siebie z lat młodości, pełnego energii i ciekawego świata.

‘To wszystko pięknie brzmi’ mówią moi znajomi przyznając się niechętnie do niektórych symptomów gonitwy za uciekającym czasem, ‘ale gdyby wszyscy myśleli w ten sposób to nikt by nie pracował, bo ktoś zawsze musi wykonywać gorszą robotę’. Zgoda, odpowiadam, tylko dlaczego tym kimś mam być właśnie ja? Jeżeli sama nie dam sobie szansy to nikt tego nie zrobi. Dlaczego nie miałabym zostać alpinistą?!- powtarzam sobie zadziornie, wymówek potrafię wymyślić kilkanaście na poczekaniu, ale żadna z nich mnie nie przekonuje. Boimy się realizować marzenia, bo cena za nie wydaje się nam zbyt wysoka, wręcz nieosiągalna. Z takim podejściem do życia niewiele można zmienić. Zamiast gonić czas warto byłoby się zatrzymać w biegu i zadać sobie pytanie: dokąd tak pędzisz?! Może ta minuta cię nie zbawi ale zawsze to jakiś początek w dialogu z sobą, w którym zazwyczaj najbardziej brakuje optymizmu i wiary we własne możliwości.

Życie to nie bajka

Author: Magdalena Janczewska

„Życie to nie bajka”

Rozdział I

Siedziała sama, jak co dzień, wpatrując się niewidzącym wzrokiem w okna. Było jej żal siebie, utraconej młodości, której nie będzie miała szansy przeżyć drugi raz, straconych nadziei, zmarnowanego życia. Maria ani razu przez ostatnie dziesięć lat nie pomyślała o swoim życiu inaczej, niż o niekończącej się serii nieszczęść i rozpaczy. Nie miała już siły walczyć ani przekonywać siebie o cudownej odmianie losu, nie miała dłużej ochoty się oszukiwać. A nawet gdyby chciała podjąć ten nieludzki wysiłek, to dla kogo? Nikogo nie obchodzi czterdziestoośmioletnia kobieta rozgoryczona własnym losem. Rodzina, tej wartości trzymała się kurczowo przez te wszystkie lata, wierzyła, że zdoła ją zbudować i utrzymać razem, stworzyć coś czego sama nie miała, swój własny świat, w którym byłaby szczęśliwa. Jaka naiwna potrafi być siedemnastoletnia dziewczyna! Gdyby wtedy wiedziała to co wie dziś, to nigdy nie zdecydowałaby się wyjść za mąż. Czy ta młoda dziewczyna uwierzyłaby, że taka przyszłość ją czeka, gdyby mogła zobaczyć teraz mnie, myślała Maria. Była taka naiwna, ale czy za naiwność płaci się aż tak straszną cenę? Świat wydawał się jej okrutny, pozbawiony litości i współczucia. Gdzie popełniła błąd? Czym zasłużyła sobie na taki los? Read the rest of this entry »